Forum www.teatrmuzycznywgdyni.fora.pl Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Love Never Dies
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.teatrmuzycznywgdyni.fora.pl Strona Główna -> Musicale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kuncyfuna
Admin (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ...z prowincji.

PostWysłany: Nie 22:31, 07 Sie 2011    Temat postu:

Duuuum! Dum dum dum dum duuuum! W końcu nadeszła ta magiczna chwila, gdy poczułam się na tyle silna i odważna, żeby zobaczyć Małego Upiornego Koszmarka, czyli przesławne „Love Never Dies”. Przepraszam, za nieskładność poniższych wrażeń, ale natłok moich myśli w chwili obecnej zdecydowanie przekracza moje możliwości dokładnego posegregowania tychże.

6.08.2011 godz. 14:30 – Adelphi Theatre
Obsada w całości „odpowiednia” – żadnych understudych, alternate’ów, ani standby’ów (czymkolwiek się oni różnią). A więc:

Phantom – Ramin Karimloo
Christine – Celia Graham
Raoul – David Thaxton
Meg – Haley Flaherty
Madame Giry – Liz Robertson
Gustave – Daniel Dowling
Fleck – Tracey Penn
Squeich – Adam Pearce
Gangle – Charles Brunton

Po przyjściu do teatru okazało się, że widownia dość porządnie świeci pustkami. Siedziałam w rzędzie S. Ostatnie 6 rzędów parteru było zupełnie puste, a mniej więcej w rzędach K-T zajętych było 2/3 albo tylko połowa miejsc. W związku z tym, nie było absolutnie żadnego problemu z tym, żeby się przesiąść gdzieś bliżej, tak więc na drugim akcie wylądowałam w rzędzie L (i koło siebie miałam z 5 wolnych miejsc, a siedziałam na środku rzędu). Zresztą jakbym się uparła, to mogłabym się przesiąść jeszcze bliżej, bo dało się zauważyć pojedyncze wolne miejsca, ale z racji na układ widowni wolałam nie ryzykować, że nagle podczas Entr’actu będę musiała się przeciskać przez 10 osób.

Co do spektaklu samego w sobie. Nie mam pojęcia od czego zacząć więc lecimy od początku, scena po scenie (prawie-że). Będą spoilery, ale chyba i tak już nic nikogo nie zaskoczy, więc…

Gasną światła. Słyszymy krótki utwór w wykonaniu orkiestry. Na ekranie wyostrza się animacja wyświetlana jeszcze na długo przed rozpoczęciem spektaklu, na której widnieje Opera Garnier. Po chwili budynek zaczyna płonąć, a następnie widzimy wycinki z gazet dotyczących owego pożaru, zniknięcia (śmierci?) Upiora oraz – później - sukcesów jakie odnosi Coney Island i Phantasma. Tuż po tym ekran się podnosi i na środku sceny widzimy „coś”: taki jakby słup, zakończony u góry jakimiś lampkami. Jesteśmy w siedzibie Upiora. Góra tego „czegoś” jest podświetlona i efektowne światło powoli „zjeżdża” po słupie na dół ukazując coś w rodzaju kapsuły / klatki, umieszczonej na dole, z której wychodzi kobieta. Odrzuca złoty szal, który efektownie jest ciągnięty na linkach w górę i znika (szal) poza sceną. Kobieta stopniowo podchodzi do przodu… i okazuje się, że to Christine (a w zasadzie „Kryśkomat” – że pozwolę sobie pożyczyć tę zgrabną nazwę od Dracze Smile). Wychodzi Phantom i w tym momencie śpiewa „Till I Hear You Sing”… o.O Mam wrażenie, że nie było żadnego motywu z przyduszaniem Krysi ani przystawianiem sobie pistoletu czy czegokolwiek. Wydaje mi się, że Phantom po prostu wszedł, popatrzył na Kryśkomat, objął go i zaczął śpiewać. No ale tutaj akurat jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że coś przeoczyłam, bo dziewczyna koło mnie strasznie kaszlała przez pół piosenki, a potem się przesiadła do tyłu, więc było zbyt dużo zamieszania wokół mnie, żebym mogła dobrze skupić się na tym, co się dzieje na scenie. Zresztą nie tylko siedząca obok dziewczyna, nie pozwalała mi się skupić... i tym samym przechodzimy do pierwszego zonka, który został wywołany przez fakt, że „Till I Hear You Sing” otwiera cały spektakl. Miałam ochotę wrzeszczeć i płakać jednocześnie. Pomysł przeniesienia tej piosenki na absolutnie sam początek, jest pomysłem zdecydowanie bardzo beznadziejnym. Otóż, tą zmianą Szanowny Pan Webber pozbawił Upiora jedynej solówki, jednego z najefektowniejszych utworów, a na pewno dającego aktorowi grającemu Upiora największe pole do popisu w ciągu całego spektaklu, gdyż… Minutę po zgaśnięciu świateł, gdy jeszcze szmer panujący na widowni nie do końca się wyciszył, naprawdę ciężko jest się skupić na takim utworze. Bez żadnego wstępu, ani wprowadzenia w klimat jest to wręcz niemożliwe, tak więc zanim zaczyna do człowieka dochodzić, że spektakl się zaczął, Phantom kończy już śpiewać swoją partię. Jest to bezsensowne tym bardziej, że nie jest to w żaden sposób uzasadnione. Po pierwsze, jaki spektakl rozpoczyna się od arii…? Jak to ładnie ujęła Satka „To tak, jakby oryginalnego Phantoma zacząć od utworu tytułowego”. I taka jest prawda. Ja miałam wrażenie, że widzę jakiś urwany kawałek spektaklu i jak już załapałam, że widzę przed sobą śpiewającego Ramina, to zaczęłam się zastanawiać (i to naprawdę poważnie!), czy w akcie desperacji, braku funduszy, kolejnych zmian czy czegokolwiek, co mogłoby spotkać tę produkcję (a wierzę, że akurat w tym przypadku mogłoby się zdarzyć wszystko), nie zobaczę totalnie pociachanej wersji, dwa razy krótszej od pierwowzoru, albo po prostu jakiegoś zlepku kilku głównych utworów. Bo naprawdę tak to wyglądało! Po drugie, średnio da się to uznać za prolog . Już bardziej pasowałoby to na trzeci akt oryginalnego Phantoma – oczywiście pod względem doboru scen, a nie inscenizacji. Wtedy nagły wyskok z „Ten long years…”, bez żadnego wprowadzenia, jeszcze byłby zrozumiały. A tutaj, zakładając że na widowni są ludzie, którzy nie widzieli pierwszej części, to tak raczej średnio. Ale nic… jeśli już się uprzemy, że ten utwór ma robić za prolog to ok… Tylko wtedy co z „The Coney Island Waltz”? Dla mnie właśnie ta scena ewidentnie wygląda jak prolog i od razu da się załapać, że właśnie w tym celu została stworzona: wprowadza widzów w akcję stopniowo i powoli, przedstawia miejsce akcji i to, co ma tam miejsce… Czyli spełnia wszystkie wymogi dobrego wstępu. Tak więc, „Till I Hear You Sing” niestety w tym miejscu nie ma racji bytu i zamierzam teraz wyrzucić z siebie cały żal i oburzenie, za ten idiotyczny pomysł przełożenia tego utworu. Bo Ramin śpiewał to tak pięknie, że nawet nie mogąc się skupić, dało się to odczuć. A jestem pewna, że gdyby śpiewał to dziesięć minut później, wrażenie byłoby jeszcze większe. Jestem skłonna powiedzieć, że był to chyba najbardziej imponująco zaśpiewany utwór, jaki kiedykolwiek usłyszałam na żywo… Tak, chyba pobił JOJ’owe wykonania, chociaż jeszcze ciągle się zastanawiam nad „What Have I Done”.... Czegoś takiego jeszcze nie słyszałam, i myślę już że nie usłyszę. Słychać, że jest to idealny utwór dla Ramina i nikt, absolutnie nikt, nie zaśpiewa tego lepiej. Nie sądziłam, że zrobi to na mnie aż takie wrażenie… I tym bardziej mam ochotę kopać, tupać i krzyczeć!!! Nigdy nie zrozumiem, jak oni mogli to zrobić. I to chyba moment, w którym straciłam resztki szacunku do ALW, jakie może jeszcze gdzieś się kryły.

Yhh… no nic. Teraz zaczyna się właściwy spektakl. Na początku jest „The Coney Island Waltz” o którym już wspominałam. Nie pamiętam teraz dokładnie, ale mam wrażenie, że w tym utworze była raczej mowa o pożarze i katastrofie w Operze Garnier (na zasadzie „przez tamten pożar musieliśmy przyjechać tutaj”, niż o upadku Phantasmy. Ale mówię, głowy nie dam, możliwe że czegoś nie załapałam. I jeśli dobrze pamiętam, Madame Giry nie ogląda żadnego plakatu i nie wspomina o „Dziewczynie Oh-La-La”. Wydaje mi się też, że nie ma „That’s the place you ruined, you fool”. Kurcze, teraz jak czytam znowu relację Draco, to już nie wiem. Tak czy siak, w międzyczasie, za dużą pomocą lekko psychodelicznych projekcji, przenosimy się już na właściwą scenę Upiora – do Phantasmy. Tam widzimy pewną panią siedzącą na podwieszonej pod sufitem obręczy, a jej zielona, rozciągnięta ogromna suknia zakrywa całą scenę. Suknia później opada i widzimy Meg, która śpiewa „Only For You” (na moim spektaklu też, jako utwór witający widzów w Phantasmie), a towarzyszy jej duża ilość akrobatów, ludzi „bez kręgosłupów”, pan na szczudłach i ta sama pani na kole, tyle że teraz (już bez sukni) robi imponujące wygibasy. Generalnie duży show, scena jest bardzo efektowna, jest na co patrzeć i czym się zachwycać. Po tym utworze Meg za kulisami rozmawia z matką dopytując, czy Phantom oglądał jej występ i czy był z niej zadowolony. Tutaj Madame mówi córce, że Upiór niczego nie oglądał, że Christine przyjeżdża i znowu wejdzie z butami w ich sukces. Podczas, gdy Meg cieszy się, że zobaczy swoją przyjaciółkę, starsza Giry po raz pierwszy pokazuje swoją brzydką, nową twarz (w sensie przenośnym xD), czyli – mówiąc krótko – wychodzi z niej jędza. Podczas gdy Meg skacze dookoła i się ekscytuje (czy wcześniej dopytuje o Upiora), jej matka szorstko mówi jej o zagrożeniu ze strony Christine oraz wspomina o tym, że fortuna Raoula już od dawna nie jest tak okazała, jak za czasów Paryża. Generalnie, Madame Giry ma tutaj usposobienie (wygląd zresztą też) podobne do Mrs Danvers z Rebecci, podczas gdy Meg ma skłonności do skakania i nadmiernego ekscytowania się rzeczami mało istotnymi. W ogóle nie było motywu z wizytą obu Giry u Phantoma. Kwestia jego nieobecności na występie Meg zostaje ucięta przy zakulisowej rozmowie matki z córką i więcej nikt do tego nie wraca. A tak poza tym, to w całym spektaklu w ogóle nie ma mowy o „Dziewczynie Oh-La-La”… Meg ani razu nie zostaje tak nazwana. Nie ma też motywu „najazdu” Madame na Upiora, ani tym bardziej żadnego mierzenia z pistoletu (w ogóle pistolet po raz pierwszy pojawia się chyba po „Beauty Underneath”, ale to tylko na tej zasadzie, że ktoś na sekundę go podnosi i odkłada z powrotem na fortepian. Wydaje mi się, że Madame). Tak, że jak mówiłam. Na moim spektaklu Madame Giry i Meg nie miały wizyty u Upiora. Jeśli dobrze pamiętam, do Madame miała po prostu moment, kiedy była sama na scenie i się żaliła (głowy nie dam!). Był za to motyw, w którym jakiś pan spytał Madame, czy może zawołać właściciela Phantasmy, bo chce porozmawiać z nim o interesach, na co Giry odpowiedziała, że właśnie przed nim stoi osoba odpowiedzialna za interesy, więc śmiało może mówić. (nie wiem po co to, ani dlaczego. Tak mi się przypomniało…)

Zaraz po tym, widzimy scenę, w której Christine Daae wraz z mężem i synem ma dotrzeć na wyspę. Przy wyjściu ze statku czekają dziennikarze, którzy „atakują” poszczególne sławy schodzące z pokładu. W końcu, po długim oczekiwaniu wychodzi Christine i po reakcjach prasy nie trudno się domyślić, że właśnie ona jest osobą, na którą czekali. Wejście Christine moim zdaniem zostało zrobione tandetnie, szczególnie dzięki świetlistej aurze bijącej od tunelu z którego ma się wyłonić. Pierwszy większy przejaw kiczu w tym spektaklu. Dziennikarze próbują nawiązać kontakt z Christine, jednak ich wysiłek jest daremny – Raoul stanowczo i nieuprzejmie daje im do zrozumienia, że mają dać spokój jego żonie i dziecku. Od razu widać, że Raoul z czarującego przystojniaka zmienił się w wrednego, warczącego i nadętego pana z wąsem, sfrustrowanego brakiem pieniędzy. Kręci się, wyrzuca dziennikarzom, podczas gdy Christine stoi z boku, właściwie nie reagując, a Gustave zachwyca się wszystkim dookoła. I w tym momencie wjeżdża wielka srebrna karoca z wielkimi srebrnymi końmi (koszmarnie tandetna i zbyt błyszcząca). Wysiadają z niej Fleck, Squeich i Gangle (pomocnicy Upiora, którzy w ciągu całego spektaklu pojawiają się parę razy, zapowiadając kolejne występy odbywające się w Phantasmie) i zapraszają trójkę do środka. Gustave oczywiście jest podjarany i chce więcej, Raoul narzeka, ale w końcu cała trójka wsiada do karocy i tym samym zmierza do Phantasmy.

Na miejscu Raoul narzeka na Coney Island („What A Dreadful Town”), krzyczy na Christine i wyrzuca jej, że tu przyjechali, na co ona odpowiada mu, że potrzebują pieniędzy. W międzyczasie Gustave bawi się pozytywką, którą dostał w Phantasmie. Pozytywka oczywiście bardzo przypomina pamiętną małpkę z pierwszej części. Chłopiec prosi ojca, żeby się z nim pobawił, na co Raoul reaguje tym, że kopie jego zabawkę, w dalszym ciągu nie odklejając się od kieliszka. Dostaje notatkę, że ma się zjawić w barze w celu omówienia interesów, więc wychodzi uprzednio obiecując Christine, że nie będzie więcej pił. Gustave żali się mamie, że tata nigdy się z nim nie bawi, i pyta ją czy on go już nie kocha. Śpiewają (bardzo ładnie) „Look With Your Heart” po czym Gustave zostaje odesłany do łóżka. Christine zauważa pozytywkę, która gra motyw z „Point Of No Return” i to przypomina jej o Upiorze, który nagle pojawia się w drzwiach balkonu. Kolejne wejście zrobione tandetnie. Upiór pojawił się zbyt nagle i zabrakło tej aury tajemniczości z ukazania się w lustrze w pierwszej części. Tam było stopniowe światło i magia, a tutaj jest BAH! MAMY UPIORA. Skojarzyło mi się to z pojawianiem się superbohaterów w filmach… Świat stoi u stóp zagłady, ludziom wydaje się, że nie mają szansy na przetrwanie, lecz właśnie wtedy spoglądają za siebie i nagle pojawia się ON – wybawiciel ludzkości…! xD Brakowało tylko, żeby Ramin złapał się pod boki. No nic, Upiór ma swoje wejście i od tej pory mamy składankę pięknych motywów muzycznych, beznadziejnych tekstów i wiele okazji do pośmiania się oraz facepalmów. „Beneath A Moonless Sky” zostało zaśpiewane, naprawdę przepięknie, tylko te wyznania… No ale przynajmniej wiemy, że ona go dotknęła, on ją poczuł, ona go objęła, on ją objął, ona go pocałowała, on ją popieścił…i generalnie już się pogubiłam kto co komu robił. Tak czy siak podejrzewam, że mieli tam przednią zabawę, bo żadne z nich nie wyglądało tak, jakby tego żałowało. Generalnie trzeba przyznać, że w tej scenie relacja między Upiorem z Christine jest dość… zabawna. xD W ciągu pięciu minut, przynajmniej z cztery razy mamy do czynienia z sytuacją, gdy stoją blisko siebie, twarz przy twarzy i wtedy, gdy mają się pocałować, nagle on się rozmyśla i robi krok w bok. Kolejnym razem, to ona się rozmyśla. Przy następnym prawie-pocałunku, już prawie ich usta się stykają...lecz wtedy (o, nieszęście!) on rusza palcem w bucie. Za czwartym razem pewnie przelatuje mucha… Naprawdę, tę scenę oglądałam z WTF połączonym z chichotem pod nosem, bo naprawdę nie dało się nie śmiać, podziwiając to, co dzieje się na scenie. Motyw z prawie-pocałunkami, przerwanymi w ostatniej chwili jest fajny. Zastosowany raz. Nie piętnaście razy w ciągu jednej piosenki. Zresztą generalnie, ta ich relacja była bardzo oparta na fizyczności i w pewnym momencie, kiedy stali blisko kanapy (przy czym Christine tyłem do niej) miałam wrażenie, że lada moment on ją rzuci na tę kanapę i znowu będzie szuru buru, a potem kolejne „Beneath A Moonless Sky” do opowiadania. No ale niestety. Christine wychodzi na balkon, zaczyna się „Once Upon Another Time” . To też było zaśpiewane cudownie i słuchało się tego z ogromną przyjemnością… i miało równie idiotyczny tekst. Za to scenografia była naprawdę ładna. No ale nic. Generalnie w tej wersji, teksty typu „For us there is only the past” brzmiało raczej jak żal, że im nie wyszło. W tych scenach Christine naprawdę wygląda jakby kochała Upiora, zarówno kiedyś jak i teraz… Tak czy siak, rozmowę przerywa Gustave obudzony przez zły sen. Christine przedstawia mu Mr. Y, a ten obiecuje małemu, że osobiście oprowadzi go po Phantasmie. Chłopiec wraca do łóżka i w tym momencie Phantom śpiewa, że w Ameryce Christine będzie śpiewać tylko dla niego, a jeśli odmówi, to on odeśle ją do domu, ale zabierze jej syna, jako zadośćuczynienie za lata tęsknoty i wcześniejsze porzucenie go. A wszystko to do melodii „Stranger Than You Dreamt It” z pierwszej części. Zostawia na fortepianie partyturę jej arii i wychodzi. Wraca Raoul, wychodząc do innego pokoju mówi coś o tym, żeby wracali, na co Christine odpowiada magicznym i cichym (czego on oczywiście nie słyszy, tak jak i w pierwszej części) „Raoul… Everything has changed!”.

Następnie widzimy próbę do „Bathing Beauty”, a po niej Meg znowu rozmawia z matką, tym razem o arii, którą napisał Upiór. Meg oczywiście ma nadzieję, że to dla niej, a Madame przekonuje ją o tym, że chyba się zdziwi. Kolejna scena to „Dear Old Friend”. Po raz pierwszy Meg spotyka Christine. Wszystko jest pięknie i uroczo, dziewczyny wzajemnie się komplementują i cieszą z tego, że się spotkały, do czasu gdy Christine mówi, że ma zaśpiewać arię. Tu następuje zonk ze strony Meg. W między czasie Raoul spotyka Madame Giry i tutaj kolejny bezsens spektaklu. Ich przywitanie jest bardzo oschłe, wręcz widać, że ta dwójka się nienawidzi. Patrząc na to, że gdy widzieli się ostatnim razem, Madame Giry pomogła Raoulowi dostać się do kryjówki Upiora, więc chyba lubiła go przynajmniej w stopniu minimalnym, a on powinien być jej za to wdzięczny… hmmm… Tak. Nienawiść w tym momencie naprawdę ma sens. No nic. W pewnym momencie Raoul chce sobie pójść, ale Christine ciągnąc go za rękaw zmusza go do tego, żeby został i cała czwórka kończy utwór w kwartecie. Meg i Christine wychodzą szukać Gustave’a.

Przenosimy się do kryjówki Phantoma, do której Mr. Y zaprowadził chłopca. Kryjówka ma w sobie niewiele z podziemi Opery. Jest tu pełno dziwnych stworków i kreatur, np. przechodzący przez całą długość sceny pół człowiek (nogi) – pół szkielet (tułów). Gustave zachwyca się tym, co widzi, gra na fortepianie ze trzy takty. i wtedy – BAH! – Upiór doznaje olśnienia! Oh, geniusz chłopca jest zachwycający, patrząc na to, że chłopiec gra najprostszą kombinację dźwięków, żadnych akordów, nic. Dzieci po pół roku szkoły muzycznej już grają takie rzeczy, no alee… Patrząc na to, że jego matka jest śpiewaczką, więc dziecko na pewno ma nieustanną styczność z muzyką , faktycznie nierealne jest, żeby umiał zagrać dwoma palcami na fortepianie – to musi być dar! Taki sam jak geniusz Upiora. No i te magiczne 10 lat! Ale nie… Mr. Y woli się upewnić, więc śpiewa „Beauty Underneath”, żeby mały sam powiedział, że postrzega świat tak samo jak on. Z boku sceny ogromna małpa, ogromnymi łapskami nadaje bit i jedzieemy. Ramin w tej piosence śpiewa w zupełnie inny sposób, niż do tej pory. Klasykę zastępuje rock, a nasz Upiór sprawdza się w tym genialnie, po raz kolejny. Liczne „Yes” w wyk. Małego Gustava na szczęście brzmią po prostu jak słowa zafascynowanego chłopca i nie nasuwają dziwnych skojarzeń. Uff. Pod koniec Upiór ściąga maskę i perukę, Gustave wydobywa z siebie gromkie „AAAAAAAAAA” i ucieka prosto w ramiona mamy, która właśnie trafiła do dziupli Upiora. Mały dodaje jeszcze coś w stylu „on jest brzydki”, a Christine odsyła go, żeby poszedł sobie… gdzieś. Kiedy chłopiec wychodzi, Krysia przeprasza Upiora za słowa małego, na co ten reaguje - po olśnieniu, że na pewno on jest tatkiem – lekką agresją i rozkazuje kobiecie powiedzieć prawdę. No więc ona wyznaje mu, że po tamtej nocy zostawił ją z synem w łonie. Zszokowany Upiór mówi jej, żeby natychmiast wyjechała z Gustavem i każe jej obiecać, że nigdy nie powie małemu prawdy. Ona się zgadza, ale robi jej się szkoda Upiora i mówi, że zaśpiewa arię i wystąpi dla Eryka po raz ostatni. Znikają ze sceny, pojawia się Madame Giry (chyba ich podsłuchiwała, albo coś w tym stylu) i zezłoszczona śpiewa swoje „Ten Long Years…” po raz któryś. Przerwa.

II akt rozpoczyna piękny Entr’acte, po którym orkiestra otrzymuje ogromne brawa, a pan Dyrygent kłania się przedstawiając orkiestrę. Wracamy do akcji.
Raoul siedzi w barze, oczywiście znowu ze szklaneczką i co chwilę prosi barmana o dolewkę (chociaż ciężko nazwać to burczenie „proszeniem”). Śpiewa (przepięknie!) „Why Does She Love Me”. Tutaj się zgodzę z Draco, że ta piosenka w kontekście całego spektaklu, robi z Raoula człowieka z rozdwojeniem jaźni. Nie kocha go…? O kurde, to faktycznie zaskakujące, patrząc na to jak on ją traktuje. Jednak, tak szczerze, bardziej odniosłam wrażenie, że to on jej nie kocha, a ona cały czas coś do niego czuje i właśnie dlatego wytrzymuje jego alkoholizm i inne (i tu mi przeszkadza wizja tego, że Christine kocha też Upiora… ale jak widać, nasza główna bohaterka ma w sobie przeogromne pokłady miłości, którą może obdarzyć wielu ludzi). W międzyczasie barmani się zmieniają, w miejsce łysego barmana, przychodzi barman z czarnymi włosami i spokojnie, jakby nigdy nic poleruje sobie szklaneczki i wyciera ladę. Przychodzi Meg, mówi Raoulowi, że powinni z Christine wyjechać i wyjawia mu, kto jest prawdziwym właścicielem Phantasmy i kto stoi za ich przyjazdem. Mówiąc to podejrzanie ustawia się na środku sceny, a w tym czasie barman (tuż za nią) się schyla. Dziewczyna wychodzi, Raoul wspomina coś o tym, że nie boi się Upiora, odwraca się a tam siuprajs! O zgrozo! Ten barman to nie barman… To Upiór! W dodatku w jakiejś stuningowanej masce (jak dla mnie to nie wyglądało ani tak do końca jak jego prawowita maska, ani jak prawowita pizza… nie wiem co to było)! Oooo! Rozpoczyna się konfrontacja Raoula z Upiorem, czyli „Devil Take The Hindmost”. Na początku panowie sobie trochę wrzucają (tu zdecydowanie wygrywa Upiór, mówiąc że Raoul jest żałosny etc) i następuje kolejny absurd. Raoul, zamiast po prostu zabrać żonę i wyjechać, wplątuje się w bezsensowny układ: jeśli Christine nie zaśpiewa, Upiór pozwoli całej trójce opuścić Phantasmę, jeśli natomiast wykona arię, Raoul wyjedzie sam. Panowie wykonali ten duet naprawdę obłędnie, chociaż trochę śmiesznie to wyglądało, bo David jest wyższy i dużo postawniejszy od Ramina, a to Ramin robił go w bambuko jak chciał. Tak, czy siak śpiewali genialnie. Moment w którym Upiór sugeruje, że to on jest ojcem Gustava (a dokładniej: „Is he more you or me? Which one do you find most?”), wywołał na widowni lekki chichot, bo faktycznie ten wers brzmiał tutaj dość zabawnie. Zamierzenie twórców? Raczej nie sądzę. Koniec utworu, Raoul zostaje sam i nagle zapala mu się żaróweczka: „o shit, na co ja się zgodziłem?!”. No więc śmigu do żony, zanim wyjdzie na scenę.

Upiorna Trójca zapowiada kolejny występ Meg, po czym następuje „Bathing Beauty”. Panowie w obcisłych kombinezonach w paski wymiatają, chociaż trzeba przyznać, że przebiórki panny Giry też robią wrażenie. Zakładając, że jest to utwór wykonywany w Phantasmie, nie jest to jeszcze tak absurdalne. Moja granica bólu jest wyższa, niż u Draco. Tak, naprawdę jestem w stanie uwierzyć, że widownia przychodząca do Phantasmy mogłaby skakać z radości na wieść o utworze o tak głębokiej tematyce (chociaż fakt, że Upiór raczej średnio pasuje na kompozytora tego czegoś, no ale… skoro może robić za barmana...). Bardziej przeraża mnie dalsza część tej historii… a więc wracając. Po występie Meg znowu podekscytowana entuzjastycznymi reakcjami widowni, pyta matkę czy Upiór oglądał jej występ. Matka mówi, że nie i gasi tym samym entuzjazm córki. I odtąd zaczyna się zabawa… yeah!

Jesteśmy w garderobie Christine, która przygotowuje się do występu. Gustave podaje jej kolczyki, śpiewa jej, że mama wygląda „Beautiful” przychodzi odmieniony Raoul. Grzecznie prosi Gustave’a żeby poczekał na zewnątrz. Następuje wspomnienie momentu, kiedy jeszcze w Paryżu wicehrabia wszedł do jej garderoby, jacy byli wtedy młodzi, piękni, och i ach... Po czym „prosi” Krysię, żeby nie występowała i żeby wyjechali. Już. Teraz. NOW. Bah… „Prosi”… Oczywiście na zasadzie: „jeśli mnie kochasz, to wyjedźmy”, choć w dużo milszym tonie niż zwykł do tej pory. Oczywiście nie mówi jej o zakładzie i nie wyjawia jakie będą konsekwencje jej występu. Wychodzi. Christine już odrzuca szal i zdejmuje kolczyki, żeby przebrać się w normalne ciuszki, gdy przychodzi Upiór, daje jej kolię (zgadzam się, że to naprawdę ładna kolia!) i namawia ją do śpiewania. Upiór znika. Christine śpiewa „Twisted every way”, później panowie na pół dzielą się tekstem z oryginału „Christine, Christine, don’t think that I don’t care…” i dalej, jakiś pan informuję Krysię, że już czas, no i nasza śpiewaczka wychodzi z garderoby.

Widzimy jak powoli idzie na scenę, stoi tyłem do widowni. Gustave wchodzi na drabinkę w okolicach sceny, zaczyna śpiewać i mamy repryzę „Devil Take The Hindmost”. Christine ciągle tyłem stoi do widowni (że niby jest jeszcze za kulisami) i widzimy jak za dekoracją po lewej stronie chowa się Upiór i Raoul po prawej. Obaj czuwają i czekają na decyzję Christine. W tym momencie scenografia zaczyna się obracać i powoli przekręca śpiewaczkę przodem do widowni (panowie ciągle stoją po bokach). Cała trójka plus Madame Giry kończą śpiewać i widzimy Meg, która podchodzi do Gustava i razem z nim schodzi ze sceny. Zaczyna lecieć muzyka, Christine bardzo teatralnie spogląda najpierw na jednego, potem na drugiego pana, w końcu robi krok do przodu i zaczyna cicho śpiewać „Love Never Dies”, jakby jeszcze zastanawiała się czy nie uciec. W połowie utworu obrotówka obkręca się w taki sposób, że widzimy Christine z pół profilu i dobrze widoczny jest Raoul. Chwilę stoi, patrząc żonie prosto w oczy, po czym zdecydowanie wychodzi. Christine, która to widzi, przez chwilę śpiewa lekko szlochając (bez specjalnych spazmów, jednak słychać że lekko załamuje jej się głos), ale po chwili jej przechodzi (spoko, co tam mąż. Niech se śmiga..) i śpiewa finał arii z pełną parą. Koniec występu, Christine się teatralnie kłania (niby do wyimaginowanej widowni w Phantasmie, a tak naprawdę Celia dostała takie owacje, że woah!), wracamy za kulisy. I tu chciałabym się na chwilę zatrzymać i zwrócić uwagę na to, jak bardzo bezsensowny jest ten motyw. Po pierwsze: Christine dostaje ultimatum: śpiewać / nie śpiewać. Zupełnie nie wie o co chodzi, ani co może się kryć pod jej ewentualną decyzją. I ja się wcale nie dziwię, że zaśpiewała… Patrząc na to od tej strony, fakt że zdecydowała się na wykonanie arii wcale nie świadczy o tym, że wybrała Upiora a nie Raoula. Po prostu chciała zaśpiewać piosenkę… Zresztą czemu miała jej nie zaśpiewać? Kto normalny się spodziewa, że głupie zaśpiewanie piosenki ma zaważyć na jej losie. Bzdura! Kolejny absurd, to fakt że Christine momentalnie zapomniała o mężczyźnie, którego znała od dzieciństwa, który wychowywał jej dziecko i z którym żyła przez dziesięć lat. Mówiąc krótko: olała go. I tym sposobem kobieta, która była przy swoim mężu i wspierała go, mimo tego że pił i nie był dla niej specjalnie uprzejmy, nagle ma go głęboko i wychodzi na zimną…no właśnie. Idiotyzm. Nie ostatni w tym spektaklu.

Christine przebiera się w garderobie, do której przychodzi Upiór. Podaje jej list od Raoula i tu mamy podobny motyw z czytaniem listu co w oryginale, z tym że Raoul staje z lewej strony sceny i wygłasza swój tekst, podczas gdy Christine wpatruje się w kartkę. Zero zdziwienia z jej strony. Co taam… Po chwili orientuje się, że Gustave obiecał jej, że będzie na nią czekał po spektaklu. I zaczyna się śledztwo. Podejrzenie pada na Raoula, potem na Madame Giry, ta jest oburzona że posądzają ją o coś takiego i w końcu ktoś mówi, że widział Meg wychodzącą z Gustavem. Upiór, Christine i Madame pędem wychodzą z Phantasmy, widać tłum na ulicach (świetne projekcje) i w końcu odnajdują zaginioną dwójkę nad wodą, gdzie Meg ma zamiar utopić małego (pożyczam headdesk od Draco. W tym momencie nastąpił chyba najbardziej debilny dialog, jakiego doświadczyłam do tamtej pory… ale przecież czekał nas jeszcze wielki finał!). Gdy widzi przybyszy, żali się, że sprzedawała się dla Upiora, oczekiwała na jedno słowo od niego i nigdy nie otrzymała żadnej wdzięczności. Swoją drogą, nie wiem czy mi się przesłyszało, ale miałam wrażenie, że przy melodii z „Bathing Beauty” usłyszałam „what a bitch” zamiast „peach” XD No nic, wracając… Od tej pory Phantom pełni dwie funkcje: mediatora – przekonuje dziewczynę, żeby puściła małego (a ona to właśnie robi), a potem zamienia się w psychologa i twierdzi, że zna ból i rozterki Meg, i doskonale je rozumie. Wygląda to dość komicznie: Upiór z zacięciem i przekonaniem mówiący o cierpieniu i niedoli oraz przytakująca na każde jego słowo zapłakana Meg, z miną zbitego psa. „Give me the gun, Meg!” po prostu rządzi… Podobnie komicznie wyglądał motyw z przystawianiem sobie pistoletu do różnych części ciała przez Giry. Po czole, brodzie i ustach tylko czekałam, kiedy przyjdzie kolej na łokieć, tudzież stopy… Generalnie od tej pory absurd pogania absurd, bohaterowie cierpią i przeżywają chwile grozy, a ja się kulę ze śmiechu. Upiór zdołał przekonać Meg, żeby nie kończyła z życiem, ale oczywiście nie wpadł na to, żeby zabrać jej broń. Wypowiada magiczne słowa „Nie każdy może być taki, jak Christine” i w oburzeniu, że znowu jest mowa o Christine, Meg zaczyna machać rękami i niechcący strzela do biednej Krysi. Ta się osuwa na ziemię i znowu mamy absurd: Upiór mówi do Madame Giry, żeby zabrała stąd Meg. I nie brzmiało to tak, jakby chodziło o „przetrzymaj ją do momentu, aż wrócę!”. Raczej coś na zasadzie „oh, zabierzcie tę biedną dziewczynę, niech nie patrzy na śmierć swojej przyjaciółki!”. Tak, to też jest szalenie sensowne. Kobieta życia mu umiera, a on się martwi o obojętną mu osobę, która ją zabiła. Brawo. Ale to nic… (za)Długi finał trwa dalej. Upiór obejmuje leżącą Christine, Gustave siedzi z drugiej strony. I wtedy Christine mówi, że wie że obiecała, ale w tej sytuacji musi powiedzieć synowi prawdę: „Gustave… Twoim ojcem jest ON!” i biedny chłopak z krzykiem wybiega ze sceny (po kiego grzyba? O tym już za chwilę!), zostawiając umierającą matkę nad którą wprawdzie wydał pisk, jak dostała kulkę, ale tak w sumie to chyba nawet nie płakał. Upiór zostaje sam z Christine, on śpiewa, ona śpiewa, on śpiewa, ona też ciągle śpiewa (chciałabym mieć tyle siły na łożu śmierci). I w końcu Christine wypowiada magiczne słowa „Kiss me… last time!”. Upiór myśli „Ohhh, ok! …ale dopiero za moment!”. Toć najpierw przecie musi ją przekręcić (sic!), żeby leżała w bardziej dogodnej i lepiej reprezentatywnej pozycji. Dobra. Teraz wygodniej będzie całować lubą, w dodatku oboje ładniej się prezentują, więc można cmokać…ale nie! Zaraz! Jeszcze muzyka. No więc, wiedząc że Christine w każdej sekundzie może umrzeć, Upiór czeka na odpowiedni takt i wtedy… Olaboga! Jak on ją całuje! A no tak, że aż biedna padła martwa. Z gardziela Upiora przepełnionego rozpaczą, wydobywa się rozdzierające „NOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO(Ł)!” i zaczyna chlipać nad zwłokami. Ale nie, proszę państwa. To jeszcze nie koniec. Teraz pora, aby wrócił Gustave. Z tatą. Tzn już nie-tatą. Tak… właśnie teraz, wkracza Raoul. Nic to, że miał wyjechać już podczas arii Christine, więc na pewno byłby już przynajmniej na tyle daleko, żeby syn nie miał możliwości znalezienia go w ciągu 5 minut. Zresztą chyba dość ciężko odnaleźć drugą osobę w takim tłumie, jaki panował na Coney Island, ale cóż to dla naszych bohaterów?! Oni mieliby nie podołać…?! Tak czy siak Gustave jakoś odnalazł nie-tatę (jestem przekonana, że po prostu wysłał do niego smsa z jego nowej komórki, którą dostał na komunię od nie-taty, który go nie kocha i kopie jego zabawki) i dotarli razem do Christine. Klękają u jej zwłok (Phantom grzecznie się odsunął), cały czas się obejmują i do siebie tulą, tak jak w każdej tragicznej sytuacji dziecko przytula się do rodzica i w tym momencie widząc ich razem, objętych, Upiór wstaje i z miną zbitego szczeniaczka sunie powoli ku kulisie i patrząc na swoje butki zdejmuje z twarzy maskę. Wtedy Gustave na niego spogląda, zostawia zwłoki matki, zostawia mężczyznę, który robił mu za ojca (wprawdzie średniego, no ale…) przez 10 lat i podchodzi do Phantoma. Dotyka go i tym samym skłania do tego, żeby Upiór się odwrócił jednocześnie ukazując bliznę, spogląda na nią, po czym… HUUUUUG! Następuje tuli-tuli, i tym samym akceptuje mężczyznę, którego zna aż od doby, jako swojego nowego papcia. A Raoul po prostu sobie na to patrzy. The End.

I cóż ja mam teraz powiedzieć… Fabuła jest jaka jest. Znałam wszystkie wątki, a jednak nawet mimo tego potrafili mnie zaskoczyć. Tak taniego i beznadziejnego melodramatu jeszcze nie widziałam. Brazyliskie telenowele to nic, w porównaniu z niektórymi scenami w tym spektaklu. Czasami to wyglądało tak żałośnie, że zaczynałam się szczerze śmiać. Naprawdę, po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się głośno śmiać w teatrze i nie móc się uspokoić, przez to że coś jest tak żałosne i bezsensowne (do tej pory jeśli coś takie było, to z mojej strony był tylko facepalm… tutaj to nie wystarczyło). I to żeby tylko raz… Chociaż to zabrzmi jak herezja, teraz jestem w stanie powiedzieć, że już nawet sama fabuła nie jest tu aż tak tragicznym czynnikiem. To sposób przedstawienia relacji między bohaterami, ich stanów psychicznych oraz ich nie dające się w żaden sposób logicznie wytłumaczyć reakcje, przewyższyły swoim geniuszem nawet dzikie igraszki w zimnych podziemiach opery, czy alkoholizm Raoula. Że już nie wspomnę o scenach rodem z „Mody na Sukces” czy innej „Rosalindy”. Pod tym względem, spektakl bije na głowę wszystko inne i naprawdę trzeba mieć duży talent po pierwsze, żeby napisać coś takiego, a po drugie, żeby nie zauważyć że nic się tu nie trzyma kupy. Gratulacje.

Pod względem wizualnym, całość jest zrobiona naprawdę bardzo efektownie. Ciężko nazwać to „pięknie” ze względu na to, co składa się na scenografię, jednak wygląda to naprawdę imponująco. Klimat cyrku rodem z horroru, clowny i inne kreatury są dosyć niepokojące i nadają aurę tajemniczości. Animacje są bardzo klimatyczne (często czarno-białe), prześlicznie zrobione i mają swój duży udział w spektaklu. Dopowiadają co nieco, no i praktycznie po każdej scenie stanowią rolę wypełniacza w trakcie zmiany scenografii. Kostiumy również są świetne, chociaż nie jestem specjalnie przekonana do wdzianka Upiora. Jakoś tak mi dziwnie wyglądał… No ale za to suknie Christine (ta podczas „Love Never Dies” nieźle dawała po oczach brylancikami, ale była przepięęękna!), Upiorna Trójca, czy całe zastępy akrobatów… WOW. Ponadto w spektaklu jest masa magicznych sztuczek, znikania i pojawiania się przedmiotów i innych tego typu rzeczy. Pod każdym względem zdecydowanie widać, że nie był to tani spektakl.

O muzyce już pisałam, ale na żywo robi jeszcze większe wrażenie. Takie utwory jak „Beauty Underneath”, „Devil Take The Hindmost”, „Why Does She Love Me”, „Beneath A Moonless Sky” czy „Till I Hear You Sing” brzmiały po prostu przecudownie. I dzięki Bogu, że w tym spektaklu występowały repryzy tego ostatniego, bo przynajmniej była szansa usłyszenia Ramina w normalnych warunkach. Wczoraj doszłam do wniosku, że jak dla mnie ta partytura, to chyba najlepsza muzyka jaką ALW napisał… Przynajmniej jeśli chodzi o te dzieła, które znam. Tak, że za muzykę naprawdę należałby się szacun, gdyby nie to że do tego pana żadnego szacunku już nie mam. Poza tym – jeżeli już założyć, że to druga część Upiora - podobały mi się nawiązania do Upiora, czy to muzyczne, czy pod postacią łudząco podobnej pozytywki, tekstów wyjętych z oryginału etc.

Ale co by było z muzyką, gdyby nie obsada… No właśnie. Bo ta wymiatała.
Phantom – Ramin sprawdził się w tej roli genialnie. Mówię o wokalu, póki co. Ta partia zdaje się być napisana wyłącznie dla niego, bo brzmi w tym po prostu idealnie. „Till I Hear You Sing” to prostu raj w jego wykonaniu. Ale nie tylko to… Podobnie „Devil Take The Hindmost” czy „Beauty Underneath”, które zaśpiewał w taki sposób, że zwątpiłam czy to naprawdę on. Na „rockowo” brzmiał jak zupełnie inna osoba, co również podkreśla jego umiejętności. O aktorstwie jest mi dość ciężko mówić w tym przypadku, bo jakkolwiekby nie grał to i tak zawsze zostają idiotyczne teksty, których niestety nawet Ramin pozbyć się nie może. Tak, że całościowo oceniać nie będę, ale w poszczególnych scenach sprawdzał się naprawdę świetnie. Największe wrażenie zrobił na mnie chyba w „Devil Take…”. Tam naprawdę można było uwierzyć, że to nie jest zwykły człowiek i że są powody, żeby się go bać. Ogólnie rzecz biorąc, Ramin wymiótł.

Christine – byłam ciekawa jaka będzie Celia w tej roli i się nie zawiodłam. Jeśli chodzi o aktorstwo, to generalnie mi się podobała, chociaż w uczuciach Christine było tyle nieścisłości, że naprawdę nie da się tego zagrać tak, żeby to miało sens. No ale… Miała respekt do męża, ale też widać było, że chce go wspierać i być przy nim bez względu na jego zachowanie i błędy. W stosunku do Gustava była opiekuńcza i ciepła. Wokalnie bardzo mi się podobała, chociaż miała może ze dwa momenty, gdzie niepewnie weszła w jakiś wyższy dźwięk. Ma delikatniejszy głos od Sierry, brzmiała bardziej dziewczęco i jakoś tak lekko. A poza tym chyba jej śpiew, mimo tego że też właściwie klasyczny, miał w sobie troszeczkę więcej z musicalu, niż u Sierry. Naprawdę bardzo podobało mi się jak śpiewała.

Raoul – bardzo się cieszę, że miałam okazję zobaczyć Davida na żywo, tym bardziej po tych wszystkich legendach o jego Ężo. Nie wpadłam tylko na to, że przecież Ężo musi umieć śpiewać… Tak, więc kiedy usłyszałam „Why Does She Love Me” po prostu mnie ścięło. Nie spodziewałam się, że David ma aż tak świetny głos i naprawdę zrobił na mnie ogromne wrażenie. Aktorsko był bardzo dobry, potwornie oschły i sfrustrowany, jednak na końcu pokazał, że mimo tego, że nie potrafi tego okazywać na co dzień, tak naprawdę wciąż kocha Christine i zależy mu na niej. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i chciałabym zobaczyć go w roli Enjorlasa…

Co do reszty. Gustave grał całkiem w porządku, śpiewał dość ładnie, chociaż nie aż tak, żeby kwiczeć wniebogłosy. Ale generalnie mi się podobał. Meg miała do zagrania raczej nieciekawe rzeczy, od podskakującego i rozemocjonowanego fangirla, do zdesperowanej prawie-samobójczyni. Generalnie, mimo tego że jej postać w przeciągu całego spektaklu jest dość niestabilna psychicznie, Haley w poszczególnych scenach mi się podobała, chociaż finał jej nie wyszedł (ale jak TO mogłoby wyjść komukolwiek?!). Śpiewała naprawdę prześlicznie i bardzo przyjemnie się jej słuchało. Jeśli chodzi o Madame Giry, to na to, jaka miała być (zdecydowanie nie do lubienia), Liz sprawdziła się dobrze, zarówno aktorsko jak i wokalnie. Pomocnicy Upiora grali bardzo fajnie i świetnie się uzupełniali.
Ogólnie obsada wycisnęła z tego tyle ile mogła… a mogła niewiele, bo nie ma takiej siły, żeby sprawić, że ten spektakl będzie się trzymał kupy. Ale nie aktorów to wina – dla nich uznanie i naprawdę wielkie brawa.

Chciałam jeszcze powiedzieć, że w mojej wersji nie było zbytnio podziału na akcenty… Wprawdzie się nie wsłuchiwałam, ale wydaje mi się, że tylko Madame Giry mówiła w lekko inny sposób. Reszta aktorów raczej się nie wybijała w żadną stronę. I tak sobie teraz myślę, że ciekawe na ile niektóre zmiany wynikają „z góry” a na ile z faktu, że zmieniła się obsada. Bo np. z tego co pisała Draco, to relacja Christine/Upiór została zmieniona właściwie w stu procentach. Na moim spektaklu, miałam wrażenie że Christine pod odejściu Raoula najchętniej wychowywałaby syna razem z Phantomem i byłby przy tym szczęśliwa.

Podsumowując, ten spektakl jak na razie jest dla mnie największą teatralną zagadką, jaką kiedykolwiek widziałam. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo to się nie trzyma kupy i jak bardzo żałosne i beznadziejne są niektóre rozwiązania, oraz poszczególne wątki. Jednak gdyby ktoś mnie spytał, czy warto to zobaczyć, bez wahania mogę odpowiedzieć, że tak. Przede wszystkim dla obsady i dla muzyki. Ale nawet dla samego faktu zobaczenia tego na własne oczy, tym bardziej jeżeli ktoś nie ma aż tak bardzo sentymentalnego nastawienia do oryginalnej wersji. A jeżeli ktoś jest bardzo związany z oryginałem, to wystarczy się odpowiednio nastawić i zaopatrzyć w headdeski i facepalmy Smile Tak czy siak, ten spektakl na pewno wywołuje emocje i nie jest możliwe, żeby się nudzić. Zawsze można znaleźć coś z czego można się pośmiać i zawsze znajdzie się coś, co wywoła zażenowanie. Mimo tego, ja osobiście nie żałuję, że poszłam na ten spektakl, i – to chyba przykre – ale bez wahania jestem w stanie powiedzieć, że poszłabym jeszcze raz. Choćby dzisiaj. Współczuję tylko aktorom… My możemy na to iść, żeby się pośmiać, a oni muszą to grać śmiertelnie poważnie. Podziwiam ich za to, że dają radę.

A tak poza tym, chyba nie trzeba podkreślać jak wielką desperację ALW widać w tym spektaklu. Począwszy od licznych zmian, jakie były wprowadzane już po raz któryś… Nie wiem, czy miał nadzieję, że może jak coś zmieni, to spektakl nabierze większego sensu, czy liczył raczej na to, że jak coś zmieni, to dużo osób przyjdzie jeszcze raz, tylko po to, żeby zobaczyć zmiany. Poza tym, to co kompozytor mówił o swoim koszmarnym dziełku trzyma się kupy dokładnie tak samo, jak fabuła owego dziełka. Wielokrotne zarzekanie się, że to nie jest sequel i że należy traktować te produkcje oddzielnie, podczas gdy w drugim spektaklu ewidentnie wykorzystuje motywy i teksty z pierwszego… No coś tu trochę nie gra. Wydaje mi się, że już nawet nie samo LND jest klęską ALW, ale to jak sam robi z siebie błazna. Przykre to, bo osiągnął niemało, a teraz wygląda to naprawdę żałośnie i myślę, że w oczach wielu osób już stracił niemalże całe uznanie… I raczej nie odbuduje szacunku, jaki ludzie do niego mieli. Ja osobiście, teraz już tylko czekam na część trzecią i dalsze losy Gustave’a wychowywanego przez dwóch ojców, którzy nagle zapałali do siebie miłością (yaoi?). …a przy tym zastanawiam się, czy nie iść na to jeszcze raz. Paranoja. Ale nic... mam jeszcze trzy tygodnie na myślenie, a potem bye bye, my love!

I niech świat o tym zapomni.


A tak w ogóle, to dopiero dzisiaj załapałam że wersja australijska nie jest replicą. Zdjęcia wyglądają ciekawie, ciekawe jakie będzie DVD. Skoro już mają to wydać, to mogliby tam przetransportować Ramina...


Ostatnio zmieniony przez Kuncyfuna dnia Nie 22:47, 07 Sie 2011, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Draco Maleficium
Moderator (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 4374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Anatewki

PostWysłany: Nie 23:13, 07 Sie 2011    Temat postu:

Jak DVD to tylko z Raminem, nie sądzę, żeby jakikolwiek inny Mister Łaj był równie... strawny.

Pochwalę jeszcze raz, Kuncuś - świetnie Ci wychodzi jeżdżenie po badziewiach, to zdecydowanie Twoja najlepsza recenzja do tej pory Laughing Inna sprawa, że czytałam to jak opis prawie że zupełnie nowego spektaklu... Desperacja, indeed.

Hej, gdyby Gustave miał być wychowywany w trzeciej części przez Raoula i Upiora, totalnie bym na to poszła. PHANTOM/RAOUL slash for the win! <3 (...Not.) I mały pod ich wpływem mógłby zamienić się w męską wersję Rachel Berry z "Glee." Ja już to widzę.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kuncyfuna
Admin (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ...z prowincji.

PostWysłany: Śro 12:48, 14 Wrz 2011    Temat postu:

ALW dotarł już do Melbourn w celu nagrywania spektaklu do wersji DVD.[link widoczny dla zalogowanych] wypowiedź miszcza na temat australijskiej produkcji i DVD. (Btw, jak dla mnie Kryśka mdlejąca na początku tego filmiku w 100% oddaje geniusz tego spektaklu...xD)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.teatrmuzycznywgdyni.fora.pl Strona Główna -> Musicale Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
Strona 4 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1