Forum www.teatrmuzycznywgdyni.fora.pl Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Spring Awakening
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 10, 11, 12
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.teatrmuzycznywgdyni.fora.pl Strona Główna -> Musicale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
margo
KMTM


Dołączył: 01 Cze 2009
Posty: 254
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Wto 21:54, 10 Maj 2011    Temat postu:

Kunc kazała mi napisać, że w poniższym tekście znajdują się SPOJLERY, a więc uwaga, uwaga, są tam naprawdę! Razz

Teatr Rozrywki w Chorzowie
07.05.2011

Jak absolutnie kocham i uwielbiam SA, tak ta wersja była po prostu zła. Bardzo zła.

Spring Awakening to może niezbyt odkrywcza, ale piękna historia o dojrzewaniu, charakterystycznych dla tego okresu problemach i zmaganiu się z nimi, buncie… Jego mocą jest to, że w z pozoru odległych problemach XIX-wiecznych nastolatków możemy jednak odnaleźć jakąś cząstkę siebie, dzięki temu zrozumieć targające nimi uczucia, czasem odnieść je do własnych. W recenzjach zauważyłam, że częstym zarzutem jest „niedzisiejszość” materiału, bo seks przecież dawno przestał być tabu. Ale hej, przecież SA nie wmawia nikomu, że współczesne nastolatki zachodzą w ciąże, bo nie mają pojęcia skąd się biorą dzieci - to jest zwyczajna historia, fabularne tło, do opowiedzenia o pewnych emocjach, których chyba każdy w pewnym momencie życia doświadcza, w mniejszym czy większym stopniu.
Przynajmniej według mnie taka jest tematyka SA. Za to nie do końca rozumiem jaka jest ona zdaniem reżysera chorzowskiej produkcji, bo zaserwował nam opowieść o obojętności – bandzie okropnych, nieczułych dzieciaków i okrutnych dorosłych, o świecie, w którym jeśli nie chcesz być zły, to umierasz. Okej, to też jest ważny, ciekawy temat, ale nie w tym spektaklu! No bo przeciwko czemu buntują się młodzi bohaterowie, skoro zachowują się tak samo, jak dorośli? Dlaczego śpiewają, że mają przejebane, że ich życie to syf, skoro zdają się czuć w takim otoczeniu całkiem komfortowo i bezrefleksyjnie powielają te niby nieodpowiadające im zachowania?

Liczne sceny były zrobione niezgodnie z oryginalnym musicalem, za to przeniesione z dramatu, na podstawie którego ów powstał. Po to oryginalny tekst został przerobiony, żeby móc skondensować całość, uczynić ją spójną i zrozumiałą, żeby napięcie było odpowiednio stopniowane i utrzymywane, uwypuklić pewne rzeczy, czy wykreślić te, na które nie wystarczy czasu. To tak naprawdę dwa różne spektakle i mieszanie ich wprowadzało zbędny chaos. Nikt przecież nie odmawia geniuszu Wedekindowi, ale musical i dramat rządzą się swoimi prawami.
(Przy okazji – przyznaję się, że mimo szczerych chęci nie przeczytałam dramatu, ponieważ nie udało mi się go dostać. Opieram się na fragmentach, które gdzieś wyszperałam, i tym co powiedziała mi Satka Razz)

Teraz bardziej "techniczne" uwagi Wink Zespół muzyczny grał jakby bez energii, choć możliwe, że to tylko kwestia kiepskiego nagłośnienia - wokaliści momentami byli zagłuszani przez muzykę. W każdym razie piosenki wypadły kiepsko i niezbyt porywająco. Choreografia w niektórych scenach bardzo mi się podobała, w niektórych wydawała mi się troszkę zbyt złożona i przeszkadzała. Animacjom szczerze mówiąc się zbytnio nie przyjrzałam, bo ze swojego miejsca i tak miałam problemy z ogarnięciem całości. Tłumaczenie świetne, poza pojedynczymi potknięciami w rodzaju "nie wchodzę w smutek" (nie lepiej by było, gdyby go po prostu nie czuł?). Mundurki chłopców były całkiem fajne, wszystkie dziewczynki miały wielowarstwową bieliznę i takie same sukienki, całkiem ładne, ale jednak przyjemniej by było, gdyby każda dostała inną. Poza tym wszyscy mieli martensy – niby okej, jak się nie zwracało uwagi na wytłoczone z boku logo, bo są ładne i odpowiednio trzewikowate, no ale zielone i bordowe? Btw mam takie same buty jak Moritz, a właściwie moja mama ma, ale jej zabieram Razz Kostiumy adultów były trochę okropne, groteskowe i przerysowane (piracki nauczyciel łaciny z rudym zaczesem…), ale całe ich postaci takie były, więc w gruncie rzeczy pasowały.

Melchior – Marek Molak
Ciężko mi się wypowiedzieć na jego temat, ponieważ postać Melchiora w chorzowskiej produkcji była przedstawiona w sposób, który kompletnie nie przypadł mi do gustu. Z myślącego i – co ważne – z gruntu dobrego chłopaka, który niby dobrze radzi sobie z rzeczywistością, ale też czuje się zagubiony, zmieniono go w rozpuszczonego, może wręcz lekko wyrachowanego bachora. W dramacie może to przejść (zwłaszcza, że tam Melchior jest cokolwiek mniej sympatyczny. Można z niego zrobić dupka, można pokazać jakąś przemianę, wszystko można), ale w musicalu nie za bardzo, skoro są w nim ze trzy piosenki o tym, jakie „Mel” ma dobre chęci i serduszko Razz
Marek Molak grał tak sobie, chwilami miałam wrażenie, że po prostu recytuje co ma do powiedzenia, ale miał parę dobrych momentów. Podobał mi się w scenie pierwszej schadzki z Wendlą, fajnie był spięty i niepewny. Zresztą to chyba w ogóle była jedna z lepszych scen, razem z Word Of Your Body, choreografia była cudna. Podczas piosenek Molak skupiał się chyba tylko na tym, żeby prawidłowo je odśpiewać i w rezultacie podczas niemal każdego głośniejszego/wyższego dźwięku marszczył czoło i zamykał oczy. Jak mu się nudziło, to lukał co robią pierwsze rzędy Razz

Wendla – Wioleta Malchar
Dobra, porządna, prawdziwa Wendla, choć bardziej zadziorna, wesoła i pewna siebie, niż krucha i delikatna. Przede wszystkim powaliła mnie genialną mimiką (np. podczas rozmowy z Melchiorem, jak tylko chwilę pogadali, to odwracała głowę w drugą stronę i się zacieszała, żeby odreagować Very Happy). Grała fantastycznie, kiedy tylko pojawiała się na scenie, od razu skupiało się na niej uwagę, a potem nie chciało odrywać oczu Smile W Whispering była niesamowita, brzmiała tak mocno i zdecydowanie, że można było dostać ciarek. W ogóle śpiewała bardzo ładnie, może ma odrobinkę zbyt dojrzały głos, aaaale kto by się tam czepiał, była wspaniała.

Moritz – Kamil Franczak
No, to zdecydowanie był jasny punkt spektaklu. Możliwe, że bardziej był Moritzem, niż go grał, ale to nie ma większego znaczenia – właściwy człowiek na właściwym miejscu Smile Był przez cały czas odpowiednio nerwowy, neurotyczny, mający przy tym w sobie coś, co chwyta za serce i sprawia, że naprawdę się mu współczuje i rozumie jego sytuację. Widać, że się mocno wczuł w postać, lubiłam jego Moritza i się nim przejmowałam. Co prawda And Then There Were None było takie sobie (a ja tak je uwielbiam!), ale ta scena w ogóle była jakaś dziwna, miecze świetlne i w ogóle. Za to naprawdę się wzruszyłam podczas Don’t Do Sadness i monologu przed samobójstwem, czyli było jak trzeba. Wokalnie też bardzo dobrze. Świetny.

Martha – Emilia Majcherczyk
I tu mam problem podobny, jak z Melchiorem. Majcherczyk śpiewała bardzo dobrze, grała , za to z samej postaci Marty zrobiono kompletną masakrę. Ukazanie jej nie jako wystraszonej dziewczynki, a zmęczonej swoją sytuacją i wściekłej z jej powodu buntowniczki byłoby może dobre… gdyby nie to, że od tego jest już Ilse! Tymczasem z Marty zrobiono Ilse2, zaś samej Ilsy prawie nie było. Poza tym wydała mi się jednak zbyt agresywna.
I jeszcze jedna sprawa – tatuaże. Jak dziewczyna lubi, to niech ma, jest wokalistką, a nie aktorką, więc może calutka poprzyozdabiać w dowolny sposób i nikt nie ma prawa robić jej z tego tytułu wyrzutów, ale w momencie, kiedy reżyser decyduje się ją zaangażować, to powinien się zastanowić, czy tatuaże pasują do postaci, którą ma grać, a jeśli nie, to spróbować je jakoś zasłonić. Wystarczyłoby zrobić jej trochę bardziej zabudowaną sukienkę na plecach, zamalować na kolor siniakowy wisienkę na łydce (Martha i tak powinna być przecież cała obita, więc pasowałoby idealnie) i byłoby super. Kolczyk wyglądał prawie jak pieprzyk, więc się nie czepiam.

Ilse – Danuta Rondzisty
Znowu. Bardzo mi się podobała, ma świetny, lekko zachrypnięty głos, kiedy mówi, śpiewała ładnie, i widać, że ma potencjał. Niewykorzystany, bo Ilse w tym spektaklu brakowało. W repryzie Mamy pojawia się w takiej samej niebieskiej sukience, jak pozostałe dziewczynki, więc nie zwraca na siebie uwagi, zwłaszcza, że choreografia uniemożliwia stwierdzenie która śpiewa który głos. Następnie Ilse przychodzi zaśpiewać Dark I Know Well (które koncentrowało się na przejmującej się Wendli, a nie dramacie dziewczynek, jakby miało stanowić tylko preludium do sceny bicia), znika, ponownie pojawia się w Don’t Do Sadness i od tej pory jest już w każdej zbiorówce (może w poprzednich też się przewijała, ale nie została jakoś wyróżniona z tłumu) i generalnie przebywa na scenie. I tyle z Ilsy, tajemniczej i niby nieobecnej, ale cały czas wyraźnie przewijającej się w tle (dzięki czemu jej późniejsze pojawienie się nie wywołuje zdziwienia) postaci.
Jeśli Ilse przemknęła gdzieś jeszcze i jej nie zauważyłam, bo jestem tępa, ślepa i za blisko sceny, to mi powiedzcie.

Hanschen – Kamil Baron
Satka tak mnie do niego nastawiła, że spodziewałam się jakiejś wielkiej masakry, ale nie był zły Razz Właściwie nie rzucał się zbytnio w oczy (a propos oczu – troszkę za mocno się kredką umalował, hyhy). Hanschen również przeszedł w Chorzowie magiczną przemianę i z dupka chcącego się tylko dobrze ustawić w życiu został przyjaznym, serdecznym i sympatycznym gejem. Ale nie takim w rodzaju Jendy z Czech, który jednak miał swój charakter i osobowość. Był dość nijaki… Ale nie wiem na ile można tu mieć pretensje do aktora, a na ile do reżysera (bo nie widziałam Szatana – Satkoooo?). Za to na pewno można przyczepić się do Barona, że położył scenę masturbacji – ona jest taka śmieszna, a tu właściwie w ogóle nie zwracało się na Hanschena uwagi (choć panujący w tym momencie na scenie tłok też nie pomagał). Ot, siedział, cośtam sobie pogadał, pomiętosił i tyle.

Ernst – Daniel Malchar
Mam nadzieję, że tych Malcharów jest jeszcze tak z kilkanaście sztuk, bo wygląda na to, że mają wspaniałe geny i nie miałabym nic przeciwko temu, żeby opanowywali polskie sceny Very Happy
Ernst chorzowski był zrobiony raczej na wedekindowską modłę – w dramacie jest on w tak samo złej sytuacji jak Moritz i grozi mu wylecenie ze szkoły, więc tu stał się czymś w rodzaju wioskowego głupka. Taki miły i grzeczny chłopaczek, nie powalający przy tym intelektem Smile Malchar zagrał to po prostu rozbrajająco, a jego nieśmiało snute marzenia, dopytywanie czy są ładne i nieco smutne wyrażenie pragnienia, żeby musieć się odzywać przez tylko jeden dzień w tygodniu mnie naprawdę rozczuliły Smile Dzięki temu urokowi i głupiutkości Ernsta wybroniła się zresztą cała scena z repryzą WYOB. Był to bowiem jakiś ciężki melodramat z różowym światłem, „nastrojowym” plumkaniem w tle i jeszcze innymi atrakcjami, a uwodzenie przez Hanschena sprowadzało się do czegoś o wymowie „Nie zostałbyś moim chłopakiem? Patrz, jaki jestem milusi, do bycia Herbertem ze Spamalotu brakuje mi tylko owocowego kapelusza!”. Gdyby nie to, że Ernst trochę rozładowywał atmosferę sprawiając wrażenie, że kompletnie nie wie o co chodzi, byłoby naprawdę ciężko.
Podczas sceny w poprawczaku (jaka ona była okropna!) Malchar bardzo przyciągał uwagę, kompletnie nie przypominał już Ernsta i kojarzył mi się raczej z tą hieną z Króla Lwa, która miała zeza rozbieżnego, wywalony język i ciągle się głupio śmiała Razz Już samo to wystarczałoby, żebym była nim zachwycona, ale w dodatku! Widać było, że chłopak ma poważną niedyspozycję, w scenach zbiorowych ledwo ruszał ustami, w drugim akcie kaszlał, i swój fragment WYOB po prostu wycharczał, ale ograł to tak ładnie i pasująco do reszty (w stylu „jestem tak skołowany, że nie potrafię nawet trafić w żaden dźwięk, ale się staram, bo jestem miły i chcę, żebyś był zadowolony”), że wyglądało to niemal jak zaplanowane. No, chyba, że przez przypadek mu tak dobrze wyszło Razz Studiuje na PWST, więc jak będą coś przygotowywać, to chętnie pójdę go zobaczyć (i zweryfikować swoją opinię) Smile

Georg – Sebastian Ziomek
Miałam już okazję widzieć go jako Perczyka podczas gościnnego występu TR w Krakowie i już wtedy bardzo mi się spodobał, i teraz tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że jest rewelacyjny. To znaczy, głos ma dosyć słaby, ale gra naprawdę świetnie. Zdecydowanie wyróżniał się w scenach zbiorowych – cudowny był w Guilty Ones, a w Totally Fucked miał chyba najwięcej energii z całego zespołu, choć ogółem piosenka i tak wypadła niestety dość blado, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że powinna być kompletnym wulkanem, momentem, w którym następuje kulminacja, bohaterowie wyładowują swoje frustracje i napięcie gromadzone przez cały spektakl. Nie przekonała mnie choreografia opierająca się na skłonach, za mało dynamiczna.
Wracając do Ziomka – jego osoba zdecydowanie zachęca mnie do zabrania się za nadrabianie zaległości związanych z TR, bo wiem, że jak pójdę na jakiś spektakl z jego udziałem, to się nie zawiodę Smile

Anna – Anna Surma
Thea – Magdalena Kucharska
Również z dziewczynkami zadziała się bardzo dziwna i niedobra rzecz. Kiedy Martha opowiada o tym, że jest bita, Anna niemal ją wyśmiewa, potem na chwilę się przejmuje, żeby później machnąć ręką, a Thea nawet na moment nie przestaje się zajmować planami na temat ubierania siebie samej i swoich przyszłych dzieci na różowo. Kiedy Ilse odczytuje list od Melchiora, nie wzdychają ze współczuciem, a zaśmiewają się biegając w kółko – co za frajer, naraża się na straszne kłopoty, żeby przybyć do Wendli i nie ma pojęcia, że robi to niepotrzebnie, bo ona nie żyje! No co za beka! I oczywiście ironiczne „biedna Wendla”, bo w końcu nigdy suki nie lubiły, dobrze jej tak! Nieważne, że bawiły się z nią codziennie i była ich najlepszą koleżanką, teraz śmieją się z jej śmierci! Żeby chociaż było to konsekwentne, ale na pogrzebie Moritza, za którym nawet nie przepadały, wypłakiwały sobie oczy… Masakra.
Nie wiem co napisać o samych aktorkach. Anna i Thea właściwie się od siebie nie różniły, postaci były prawie takie same – no, może Thea trochę bardziej głupiutka. Wokalnie albo było kiepsko, albo to znów wina nagłośnienia, ale repryza Mamy brzmiała fatalnie, w pierwszej chwili miałam wrażenie, że wszystkie śpiewają tylko pierwszy głos. Aktorsko bardziej podobała mi się Magdalena Kucharska, Anna Surma była troszkę sztuczna.

Otto – Piotr Brodziński
Wokalnie świetnie, aktorsko gorzej. Ale Otto i tak nie ma zbyt wiele do roboty i najważniejsze, żeby ładnie odśpiewał tych swoich parę linijek – temu zadaniu podołał, więc było w porządku i nie ma się o czym rozpisywać Wink

Adulci – Maria Meyer, Marta Tadla, Andrzej Kowalczyk, Jacenty Jędrusik
Tu się będzie dość ostro, bo po prostu nie potrafię inaczej.
Na temat gry nie będę się wypowiadać, bo role dorosłych były tak okropnie i koszmarnie poprowadzone, że chyba żaden aktor by tego nie obronił
Scena rozmowy matki z Wendlą była bez potrzeby rozwleczona i przeprowadzona całkiem serio.
Nauczyciel łaciny miał rudą perukę i przepaskę na oku, dzięki temu miał się chyba stać demoniczny, a wyglądał dość idiotycznie.
Wszyscy adulci, w kostiumach nauczycieli, łazili dookoła chłopców podczas All That’s Known, co przeszkadzało i było bardzo słabe. Okej, mogłoby podkreślać kontrast między światem dorosłych a marzeniami Melchiora, ale wtedy, gdyby nauczyciele nie byli tak strasznie groteskowi i budzili jakieś odczucia poza „cotomabyć”.
Pani od pianina (mogliby się przynajmniej dogadać, czy ma się nazywać Grossebustenhalter czy Grossecycenhalter. Zresztą odmienianie nazwiska Moritza raz „Sztifla”, a raz „Sztifela” też było dobre…) tylko oparła się o instrument i przejeżdżała ręką po klawiszach, więc dowcip sceny trochę znikł. Poza tym, wiecie, nie mówię, że Tadla źle wygląda, ale robienie z niej głównej kusicielki było jednak przesadą.
Maria Meyer grała jednego z nauczycieli płci męskiej, nie mam pojęcia, czemu miało to służyć.
Herr Stiefel nad grobem mówi, że Moritz nigdy mu się nie podobał i nie był jego dzieckiem, a potem sobie idzie, więc całe Left Behind będące piosenką o tym, jakie ojciec Moricka ma wyrzuty sumienia robiła się cokolwiek bezsensowna. Żeby jeszcze bardziej podkreślić jej absurd, Melchior przyszedł znienacka ubrany w długi, czarny płaszcz, a na scenę wkroczył gitarzysta z orkiestry (która od samobójstwa była zasłonięta przez stojacej wcześniej po bokach ławki). ?!?!?!?!?. Co to miało symbolizować? Że gdyby Moritz się nie zabił, to wyrósłby z niego duży, silny rockman, generalnie zostałby Kamilem Franczakiem i wymiatał sobie we własnym zespole?
Wklejona z dramatu została cała dodatkowa scena narady nad tym, co zrobić z Melchiorem, która przeradza się w naradę dotyczącą otworzenia okna. Była przydługa i irytująca, zwłaszcza, że nie podkreślała nawet obojętności nauczycieli na los, całe dalsze życie młodego chłopaka. miała wprowadzać chyba akcent komediowy. Nie wyszło.
A teraz gwóźdź programu, poproszę o werble – matka Melchiora była podstarzałą rozpustnicą, która podwala się do młodych chłopców, paraduje przy synu i jego kolegach w samej jedwabnej koszuli i takimż szlafroku (czyli jak na XIX wiek to jakby nawet w niekompletnej bieliźnie, nie?), a Moritzem zainteresowała się chyba tylko dlatego, że chciała, żeby jej się pogapił w cycki. Kiedy schodziła ze sceny i zostawiała chłopców samych, rzuciła na odchodne „jakbyście czegoś potrzebowali, będę w mojej sypialni”, żeby było jeszcze bardziej pieprznie i perwersyjnie chyba. Enid uznała, że z tej sceny jasno wynika, że ma kazirodcze stosunki z synem, i zrobili z Melchiora Ilsę Razz Czyli właściwie nie powinnam się czepiać, że postać była strasznie okrojona, bo przecież ją wręcz potroili! Ilse, Martha i Melchior stanowili przecież całkiem niezły oddzialik Ils! Poza tym wypaczało to nie tylko postać Fanny Gabor, ale i Melchiora, ponieważ wychodziło na to, że jego matka jest nienormalna i kompletnie go nie wychowała, więc jest po prostu rozwydrzony i arogancki, i stąd wszelkie jego zachowania. Marta Tadla naprawdę wspaniale zagrała w scenie, kiedy rozmawia z ojcem Melchiora na temat wysłania syna do poprawczaka, było widać, że pęka jej serce.
The Song of Purple Summer zaczynała śpiewać ze swojego kąta Ilse, a później najważniejsi na scenie stali się dorośli, którzy przyszli w kostiumach dzieci i niepewnie zasiadali w szkolnych ławkach. Pomysł dość banalny, a poza tym według mnie nieco nietrafiony, skoro w spektaklu również dzieci okazywały się być zepsute (Anna, Thea), więc o powrocie do niewinności raczej nie można mówić.

I to by było na tyle.

Trochę mi głupio, że tak strasznie zjechałam to Przebudzenie Wiosny, no ale co poradzę, że takie były moje odczucia?
Mam nadzieję, że dziewczyny też się wypowiedzą, bo obiecały Smile


Ostatnio zmieniony przez margo dnia Wto 23:28, 10 Maj 2011, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.teatrmuzycznywgdyni.fora.pl Strona Główna -> Musicale Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 10, 11, 12
Strona 12 z 12

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1