Forum www.teatrmuzycznywgdyni.fora.pl Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Les Miserables - Nędznicy
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 16, 17, 18 ... 20, 21, 22  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.teatrmuzycznywgdyni.fora.pl Strona Główna -> Musicale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Draco Maleficium
Moderator (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 4374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Anatewki

PostWysłany: Pią 16:34, 17 Wrz 2010    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych] - fragmenty pokazu przedpremierowego przeplatane opowiadaniami twórców. "Dwaczterysześćzerojeden" XD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Draco Maleficium
Moderator (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 4374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Anatewki

PostWysłany: Sob 10:02, 18 Wrz 2010    Temat postu:

No i jeszcze: [link widoczny dla zalogowanych] i [link widoczny dla zalogowanych] plus parę zdjęć. W weekendowej Wyborczej natomiast 8-stronicowy dodatek o "Nędznikach," dlatego wybaczcie, lecę do sklepu Wink

Podobno za to w pt. 24 września z Gazetą Co Jest Grane dołączony będzie bonus - CD z paroma piosenkami Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kuncyfuna
Admin (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ...z prowincji.

PostWysłany: Śro 20:48, 22 Wrz 2010    Temat postu:

Na stronie Romy nowe zdjęcia, a [link widoczny dla zalogowanych] parę ciekawostek z życia Nędzarzy.

EDIT: [link widoczny dla zalogowanych], a TUTAJ Behind the Scene - part two. Czyli druga zzakulisowa część dotycząca 25th Production.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kuncyfuna
Admin (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ...z prowincji.

PostWysłany: Sob 11:15, 25 Wrz 2010    Temat postu:

Na [link widoczny dla zalogowanych] pojawił się już spot reklamujący Nędzarzy. Poza tym [link widoczny dla zalogowanych] można posłuchać "Empty Chairs and Empty Tables" w wyk. Marcina Mrozińskiego (nagranie z płyty promocyjnej dołączonej wczoraj do wyborczej).

A [link widoczny dla zalogowanych] krótki filmik z premiery Les Mis 25th w Barbican (mix spotu z krótkimi wypowiedziami aktorów i widzów) i [link widoczny dla zalogowanych]

I jeszcze Mackintosh o [link widoczny dla zalogowanych].


Ostatnio zmieniony przez Kuncyfuna dnia Sob 11:21, 25 Wrz 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Satka



Dołączył: 16 Lip 2008
Posty: 249
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 11:50, 25 Wrz 2010    Temat postu:

Ten spot reklamowy wygląda naprawdę genialnie, pełen profesjonalizm.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kuncyfuna
Admin (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ...z prowincji.

PostWysłany: Pon 15:42, 27 Wrz 2010    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych] a w nim wywiady z Malwiną Kusior, Ewą Lachowicz i Marcinem Mrozińskim oraz Ojcem Dyrektorem. Poza tym oczywiście sporo fajnych kadrów ze spektaklu.

A [link widoczny dla zalogowanych] foty z premiery. Niestety miniatury i niestety więcej tu gwiazd szoł biznesu, niż Les Misów, no ale coś tam małego można znaleźć.

EDIT: I jak można było się spodziewać, kilka recenzji na dobry początek:
[link widoczny dla zalogowanych] - bardziej o samej historii Les Mis i jej znaczeniu w historii, niż o romowym spektaklu.
[link widoczny dla zalogowanych]. "Widza warto jednak uprzedzić: to już nie musical, ale opera, tyle że w wersji pop." ...nie wiem, czy recenzent chciał zachęcić czy zniechęcić, ale... no to nie brzmi najlepiej.
[link widoczny dla zalogowanych] - uwaga, spoilery!
[link widoczny dla zalogowanych] - tu też spoiler.
[link widoczny dla zalogowanych] - raczej streszczenie książki (a w tym spoilery), niż ocena spektaklu, choć o romowych Nędznikach trochę też jest. Pani pisząca recenzję spodziewała się fajerwerków i chyba spadającej barykady w miejsce spadającego upiornego żyrandola... no proszę, a tu psikus!
[link widoczny dla zalogowanych] po raz drugi.

Jak widać opinie krytyków są raczej podzielone...

I na marginesie... Gareth Gates (Marius) z 25th wchodzi do west endowej obsady. W sumie można się było spodziewać... Póki co wiadomo, że Gareth będzie grał od 18.10 do 20.11 i potem od 31.01 do 18.06.


Ostatnio zmieniony przez Kuncyfuna dnia Pon 16:13, 27 Wrz 2010, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Draco Maleficium
Moderator (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 4374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Anatewki

PostWysłany: Pon 19:14, 27 Wrz 2010    Temat postu:

A tutaj nagrania z audycji, którą niedawno przygotowało Radio Zet, jeszcze przed premierą, a w niej wywiady z Dziadkiem promującym Czerwoną Koszulkę i śpiewającym impromptu, Gavroche'em, również śpiewającym impromptu, Edytą, która nie-śpiewa-Susan-Boyle, dwoma Valjeanami na raz proszącymi o połamanie nóg no i z dream teamem: dyrektor, tłumacz, S. Gonciarz, ale również Paulina Andrzejewska, Grzegorz Policiński: [link widoczny dla zalogowanych]

Urocze.

A moje wrażenia są w praniu, męczę się z nimi i męczę. Tak na sucho mogę chyba powiedzieć, że po pokazie przedpremierowym daję około 6,5 na 10. Były momenty naprawdę natchnione, a były też wtf-wywoływacze; piękna scenografia i trochę nieciekawe tempo, i ogólnie bardzo... nierówno. Co i tak samo w sobie jest plusem, bo w końcu nie uciekłam z teatru z płaczem i z mordem w oczach, jak to prawie miało miejsce po "Upiorze."
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kuncyfuna
Admin (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ...z prowincji.

PostWysłany: Pon 20:19, 27 Wrz 2010    Temat postu:

W końcu, po wielokrotnych przymiarkach, zawzięłam się w sobie i obejrzałam 10th Anniversary. Jak już usiadłam i włączyłam całość, to nie bolało RazzP A tak serio, to nawet mi się podobało. W sumie nie wynudziłam się za bardzo (poza końcówką, tak od po-"Empty Chairs", ale tej w ogóle nie lubię, więc...). Podobało mi się to, że wsadzili bardzo ładne urywki ze spektaklu i ja poproszę DVD w takiej wersji. Poza tym światła, chór (!)... Fajnie to zorganizowali wszystko. A jeśli chodzi o obsadę...
Colm Wilkinson (Jean Valjean). Chyba nie będę mogła zaliczyć się do jego zagorzałych fanów, a raczej na pewno. Jego wokal od samego początku średnio mi się podobał, a jego kwiki (czy czkawka, jak to Dracze nazwała) pod koniec każdej frazy przyprawiają mnie o drgawki. Sam motyw sławetnego "ik!" ("another story must BEGIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIN[ik!]", "2460 ONEEEEEEEEEEEEEE[ik!]" itd) jest całkiem fajny, ale nie przy każdej frazie. Poza tym odniosłam wrażenie, że przy wszystkich szybkich i "bełkotowatych" utworach typu "What have I done", "Who I am" etc. Colm śpiewa trochę jakby się krztusił. Aktorsko też ma w sobie coś, co mi po prostu nie pasi i dopełnia moje utwierdzenie w tym, że nie przepadam za nim w tej roli. Wiem, że dla wielu ludzi głoszę herezje, wiem że Colm to legenda Les Misa, ale co poradzę. Nie podoba mi się i tyle. Philip Quast (Javert). Ten pan podobał mi się bardzo, szczególnie jeśli chodzi o aktorstwo. Wokalnie był dobry, ale bez szału, za to zagrał tak, że woow. Patrząc na to, że to był jedynie koncert, a nie spektakl, to naprawdę zrobił na mnie ogromne wrażenie i tym samym ląduje tuż obok Carpentera w rankingu moich ulubionych Javertów. Michael Ball w roli Mariusa bardzo podobał mi się aktorsko, szczególnie w "A Heart Full of Love" i tuż po "Little Fall of Rain". Tutaj aż się wzruszyłam, tak ładnie zagrał. Jeśli chodzi o wokal, to podobało mi się kiedy śpiewał normalnie. Czasami robił jakieś dziwne chuchando z głosem i wtedy mi się nie podobało, ale ogólnie był fajny. Jeśli chodzi to w zasadzie wszyscy mi się podobali mniej lub bardziej.
Ciekawa jestem jak przy tej obsadzie wypadnie ta z koncertu na 25-lecie.


Ostatnio zmieniony przez Kuncyfuna dnia Pon 20:28, 27 Wrz 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mefisto
KMTM


Dołączył: 17 Lis 2008
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdynia/Wawa

PostWysłany: Wto 9:14, 28 Wrz 2010    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Draco Maleficium
Moderator (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 4374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Anatewki

PostWysłany: Śro 19:01, 29 Wrz 2010    Temat postu:

Pokaz przedpremierowy 23.09.20120

JVJ: Damian Aleksander
Javert: Kuba Szydłowski
Fantine: Edyta Krzemień
Cosette: Paulina Janczak
Marius: Marcin Mroziński
Eponine: Ewa Lachowicz
Enjolras: Jaś Bzdawka
Thenardierowie: Tomek Steciuk, Anna Sztejner

Będą SPOILERY, zarówno co do samej fabuły spektaklu, jak i co do tej konkretnej inscenizacji, więc jeśli chcecie być zaskoczeni jednym czy drugim, silnie odradzam czytanie, bo zamierzam być wylewna. No.

Okoliczności, w jakich wylądowałam na widowni Romy tego dnia, są dosyć szczególne, jak pewnie część z was wie - aż do południa dzień wcześniej nie wiedziałam, że jadę do Warszawy. Kiedy się okazało, że jednak tak, wiadomo - euforia, radość dookoła twarzy, kwiki, omigodDziavert. Znacie mnie, wiecie aż za dobrze, czyim chodzącym fanklubem jestem od jakichś trzech lat, bynajmniej nie robię tajemnicy z tego, co przede wszystkim przyciągało mnie do tej produkcji i co sprawiło, że do Warszawy jechałam z wypiekami na twarzy które nie miały nic wspólnego z przeziębieniem, przez które ledwo byłam w stanie mówić. Czuję potrzebę podkreślenia tego wszystkiego, żebyście lepiej mogli wyobrazić sobie mój stan ducha po przybyciu na miejsce z biletem w dłoni i zobaczeniu tabelki z obsadą.

... . %^*(W%YU&^%$@#$%.

Chyba zadziałało jakieś prawo Murphy'ego: jak coś może się rypnąć, to się rypnie... Bóg najwyraźniej uznał, że taki nadmiar szczęścia byłby szkodliwy dla mojego zdrowia. Nie, nie rozpłakałam się, ale było niebezpiecznie blisko. *sigh*

Biorąc powyższe pod uwagę, zdobyłam się na nadludzki wysiłek i postanowiłam być tak obiektywna, jak to tylko było możliwe w tej sytuacji, zamiast wyobrażać sobie przez cały wieczór, jak wypadłby Wiadomo-Kto w tym płaszczu/scenie/piosence. I wydaje mi się, że mi się udało, ale na wszelki wypadek ostrzegam, bo wiecie, niesprawiedliwość wielka jej się stała and so on...

Dobra, dosyć tego biadolenia. I być może w perspektywie dobrze się stało, bo dzięki temu mogłam zwrócić uwagę na produkcję jako całość, zamiast wlepiać wzrok w policyjny majestat i mieć radosne klapki na oczach na wszystko inne, jak zapewne mogłoby się stać, gdyby obsada sprzyjała.

W rezultacie romowe Les Misy wywołały we mnie dużo skrajnych emocji, a w większości były one mieszane. Co już i tak samo w sobie jest dużym plusem zważywszy na to, że podczas *khekhym* poprzedniej produkcji miałam ochotę wpaść na scenę i zamordować wszystkich winnych tej profanacji już po paru pierwszych utworach. Tutaj takiej ochoty nie miałam, a na początku wręcz przeciwnie - kiedy rozległy się potężne dźwięki świetnie zagranej uwertury, na ekranie pojawił się napis "Toulon 1815" jak gdyby na pergaminie oświetlonym malowniczo świecą, a z tyłu wyłoniło się koło z więźniami z animacją słonecznego klifu w tle, po czym zaczęło się "Work Song," poczułam niesamowicie przyjemne podniecenie pod tytułem: "Hej! Oglądam Les Misów! To już!". Bo i sam początek był niezwykle udany - każdy z więźniów śpiewał naprawdę świetnie, i to nie "świetnie jak na polskie warunki," tylko "podoba mi się jak w Londynie!" Szydło zrobił na swoim wejściu bardzo dobre wrażenie, po prostu stojąc nonszalancko i po trosze imperialistycznie. Damian też wypadł obiecująco, czym byłam wielce mile zaskoczona. W tym momencie z optymizmem zaczęłam wyglądać dalszego ciągu, bo jeden z moich ulubionych utworów wypadł naprawdę porządnie i dobrze rokował na przyszłość...

Nie mogę powiedzieć, że reszta potem obniżyła poziom. Skłamałabym, bowiem od strony technicznej temu przedstawieniu zarzucić nic nie można; wizualnie prezentował się naprawdę pięknie, na przemian mrocznie i niepokojąco, innym razem jak ze snu. Animacje w większości mi się podobały - wprowadzały odpowiedni klimat i często same w sobie były przepięknym widokiem. Pierwsze miejsce w tej kategorii zdobywa bez dwóch zdań czarno-biała panorama Paryża nocą, którą widzimy w chwili wyjścia Valjeana z kanałów i spotkania tam Javerta - w tym momencie moja szczęka wywindowała w dół, a oczy rozbłysły w kompletnym zachwycie. Coś cudownego. Las tuż przed "Castle on a cloud" zdobywa zaszczytne drugie miejsce, a tuż za nim kościółek i mroczne Montreuil-sur-Mer widoczne w scenach z Fantyną. Nie podobało mi się jednak, i tutaj to NIE jest bardzo stanowcze, że całą wędrówkę przez kanały po "Dog eats dog" zrobiono w formie animacji, bez aktorów na scenie, po prostu pokazując nam kolejne korytarze ścieków. Rozumiem, że chciano oszczędzić Valjeanom trudów dźwigania Mariusza, ale wyglądało to kreskówkowo i moim zdaniem było nie na miejscu, nie mówiąc już o tym, że przywołało nieprzyjemne skojarzenia z... Lochami. *ściszony szept* No wiecie.

Przejdźmy teraz do tego, co w nas wszystkich wywoływało odruchy wymiotne jeszcze przed premierą: do scenografii i tak, do tych osławionych, tańczących walca platform. Zadziałały, ogólnie rzecz biorąc; nic się nie rozwaliło, nic nie stratowało orkiestry z pierwszymi rzędami, nic nie przejechało artystów; było za to płynnie i rzeczywiście dosyć widowiskowo. Większość scen pomyślanych została z sensem pod tym względem - przejścia były dynamiczne i płynne. Podobało mi się rozwiązane sceny śmierci Gavroche'a, dzięki któremu widzieliśmy obie strony barykady na raz. Przyjemna była kawiarnia Mousain, bardzo realistyczne rozwiązanie; karczma Thenardiera, sąd, galery, dom Valjeana z ogrodem i bramą bardzo pozytywne. Zachwycający jest Paryż; ulice w "Look down," gdzie tłoczą się żebracy i gdzie spaceruje czujny stróż prawa Javert, wyglądały naprawdę przepięknie i skutecznie tworzyły iluzję przeniesienia widza tam, w tamten świat i czas. Z drugiej strony w innych przypadkach mieliśmy wiele umowności i nie było rzadkością, że scena była całkiem pusta; w Popiorze przeszkadzała mi ta niekonsekwencja, tutaj wyglądało to ciekawie, bo i scenograf zabrał się do rzeczy z głową i to pozytywnie odbiło się na całości strony wizualnej; widać było konkretny koncept i cel mu przyświecający, poza tym, większość tej scenografii była naprawdę piękna, cieszyła oko i tworzyła obrazy, które przyjemnie było chłonąć i które zgrabnie podkreślały, zamykały i obejmowały historię, zamiast ją przyćmiewać. Czuć było w dalszym ciągu w tym wszystkim pewne "Hej, patrzcie, my tu mamy WIDOWISKO!", ale nie w stopniu nachalnym, co przeszkadzałoby w odbiorze. Barykada i sceny balistyczne bardzo fajne i dające po oczach. Tak, wizualnie ten spektakl wyszedł naprawdę w porządku, a most, z którego skacze Javert, był totalnie przecudowny (tutaj po prostu muszę zakwiknąć: Roma ma u mnie +1000 za rozwiązanie sceny Samobójstwa, to jak dotąd jedyna jej wersja - w filmie czy na scenie- która była naprawdę dramatyczna, potężna i nie nosząca ani śladu głupawkogenności. Jako fanka postaci pana Inspektora, kwiczę w zachwycie i biję pokłony za takie a nie inne rozwiązanie, ocierając łezkę wzruszenia. BRAWO!) Do kostiumów nie mogę się przyczepić - z wyjątkiem dziwnego stroju, który lansowali smagający więźniów batogiem strażnicy w Tulonie (to byli w ogóle strażnicy, czy po prostu inni więźniowie bardziej uprzywilejowani? moda jaskiniowa zamiast mundurów nieco mi tu namotała...), wszystkie były nie tylko estetycznie przyjemne i ładnie leżały na aktorach, ale też nie zanotowałam rażących ahistoryczności - thumbs-up, innymi słowy, dla strony wizualnej jako całości.

Aranżacje też mi się podobały. Miały w sobie trochę tego pałera, jakim naładowany jest album z 25tth Tour, orkiestra grała sprawnie i potężnie, pod tym względem warstwa dźwiękowa bardzo na tak. I tak, jak ogólnie nie jestem zwolenniczką unowocześniania nadmiernie klasycznej partytury, tak gitara elektryczna towarzysząca wejściu Inspektora w "Javert's Intervention" wywołała we mnie fangirlową falę radości (bardziej szczegółowo o potraktowaniu pana Inspektora i widocznym jak na dłoni fanservice w stosunku do tej postaci później). So far, so good, można by powiedzieć...

Dlatego teraz przejdziemy do ustawień i konkretnego ustawienia niektórych scen, i tu już nie zawsze będzie tak różowo. Może zacznę od tego, co mi się podobało:

- rozmowa Javerta i Valjeana po "Runaway cart" - bardzo podobało mi się, że miała miejsce ciągle na tym samym placu, gdzie zdarzył się wypadek, z rozklekotanym wozem ciągle zawalającym scenę, dzięki czemu wszystko wyglądało bardzo naturalnie;
- Samobójstwo - wiadomo, jak dla mnie samo to wystarczyłoby za powód odwiedzenia Romy;
- przejścia między scenami, w większości zgrabne.
- Javert wynurzający się z cienia i podążający wolno za rozpalonym tłumem tuż po "Do you hear the people sing". Mocne.
- "Look down" łącznie z napadem na Valjeana i wejściem Inspektora.

Natomiast to, co zdecydowanie wzbudziło mój sprzeciw (ciągle rozpatrujemy ustawienie poszczególnych scen, które drastycznie różniły się od oryginału):
- "Konfrontacja." Łomamo. *wściekłe zgrzytanie zębów* Nie tylko nie dało się w ogóle zrozumieć tekstu, to jeszcze ustawienie polegało tu na spacerowym okrążaniu łóżka z martwą Fantyną - gdzie tu napięcie, gdzie chemia krzesająca iskry, gdzie klimat?! W wykonaniu Damiana i Szydła nie było to nawet wyraźnie podyktowane potrzebą trzymania wroga na oku; to naprawdę wyglądało jak nieuzasadniony niczym spacer. W dodatku nieszczęsna noga od krzesła spłatała Damianowi figla; w chwili pasji porwał w jedną rękę wyraźnie całe krzesło, w drugą... oderwaną nogę. Chwila konsternacji, w której Valjean zdał sobie sprawę z tego, co zrobił, po czym z niepewną miną walnął krzesłem o ziemię i pomachał Javertowi oderwaną nogą bez szczególnego przekonania - to wszystko nie sprzyjało dramatyzmowi sceny. W tym momencie się boleśnie załamałam.
- scena balkonowa, czyli "A heart full of love." Później dowiedziałam się, że to nie jest wyłączny wymysł Romy i to rozwiązanie rzekomo pojawiało się też w innych nowszych produkcjach, ale nie zmienia to faktu, że wyszło raczej śmiesznie. Nie przekonuje mnie pomysł, żeby Mariusz pierwszą zwrotkę wyśpiewał sam do siebie, nerwowo "ćwicząc" przedstawianie się Cosette, ta zaś zaskakuje go, świergoląc doń słodko z balkonu - głupawka, no nie można było inaczej. Aktorzy też tego nie obronili (w przypadku Cosette wręcz pogorszyli sprawę) i w rezultacie nie obyło się bez facepalma. No i zatracił się gdzieś ten piękny symbolizm złączenia dłoni, który obecny był w Londynie, przez co ten gest, w Queens tak naładowany znaczeniem, w Romie przy "Every day" jest już tylko pustym, nic nie znaczącym odruchem.
- "One day more" - i tu miałam całą serię uwag. Mariusz i Cosette śpiewający swoje partie z dwóch osobnych balkonów po obu stronach sceny byli okej, mamy tu symbolikę, niech będzie, samiutka, błąkająca się Eponine łopatologicznie mówiła widzowi, że ta panienka samotną jest; bohaterów ustawiono odwrotnie, niż w wersji oryginalnej. Wielki, wielki plus za to, że Javert nie klęka, żeby się pomodlić, tylko sobie twardo stoi na swojej pozycji i drepcze rytmicznie - jak już pisałam przy innej okazji, religijny Javert w musicalu wybitnie mi przeszkadza. Później za to w Romie Javert nie dołącza do studentów, co nieco niweluje znaczenie jego przebierania się w strój powstańca; jeszcze bardziej zaś sens całych tych przebieranek niszczy fakt, że po skończonej piosence, kiedy wszyscy odbiegają z rewolucyjnymi hasłami i okrzykami na ustach, Inspektor "Superszpieg-Stulecia" Javert nie odbiega razem z nimi - Javert nigdy nie biega! - tylko baaaaardzoooo powooooliiiii, Majestatycznie Kroczy. Ja przepraszam, ale on tam miał być incognito, tak? Miał się podawać za rebelianta? Nie, Majestatyczne Kroczenie w ogóle go nie zdradza... XD Gratuluję prefektowi policji, który na Superszpiegowską Misję wysłał kogoś takiego. No i nie podoba mi się w ogóle to, że coś jeszcze ma miejsce na scenie po zakończeniu "One day more" - ta melodyjka po i odbieganie, że o Kroczeniu nie wspomnę, zburzyło klimat, jaki wytworzyła poprzednia piosenka, taka przecież potężna, taki pałer...! I-de-alne wprost zakończenie pierwszego aktu; o wiele lepiej byłoby, gdyby po prostu zrobiono stop-klatkę na koniec i spuszczono ekran. Uniknęłoby się takich kwiatków, jak Kroczenie, zachowując jednocześnie widza w stanie "WOW." No i to chodzenie zespołu było takie... niezgrabne i toporne...
- śpiewanie "Empty chairs" na ulicy. To też nie jest podobno nowość w historii inscenizacji Les Misów, ale tłumaczenie Wyszogrodzkiego wręcz krzyczy o kawiarnię; w tej sytuacji Mariusz snujący się po mieście i śpiewający, że "Przy *tym* stole, w *tej* kawiarni..." wydaje się trochę nie na miejscu.
- <The_Brick_Nerd_on>Wśród studentów ABC było aż dwóch chłopaków w okularach. I jak się okazało, żaden z nich nie był Combeferre'em! Evil<The_Brick_Nerd_off>

Reszta inscenizacyjnych innowacji nie wzbudziła we mnie emocji skrajnie ani w jedną, ani w drugą stronę, zatem można je chyba pominąć i przejść dalej...

Jeśli chodzi o zespół, to byłam mile zaskoczona. Chóry to w dalszym ciągu nie to, daleko, oj, daleko im do zachodnich kolegów pod względem mocy brzmienia i zdolności wciskania w fotel, ale parę razy byłam przyjemnie zaskoczona, że "Hej! To brzmiało całkiem nieźle!" Przyjemnie było oglądać Marcina Tafejko, który dobrze sobie radził; Robert Kampa trochę gorzej, jego nosowy głos drażnił mnie i był kompletnie nie z tej bajki. Marcin Wortmann też bardzo na plus, bardzo podobało mi się, jak śpiewał i cieszę się, że to właśnie on dostał do zagrania Courfeyraca, nawet, jeśli nie miał w tej roli zbyt dużo do roboty. Panie też pozytywnie, brzmiały fajnie, grały przyjemnie... zespół ogólnie w porządku. Jest pole do rozegrania i rozruszania się, pewnej większej pewności i lekkości, ale to przyjdzie z czasem, na pewno.

Mała Cosette fałszowała niemiłosiernie i zadatków na wybitną aktorkę raczej nie ma, ale była przy tym tak słodziutka, że nie szło nie śmiać się i nie rozpływać w rozczuleniu. Gavroche za to, zwłaszcza w porównaniu z malcem z Londynu, dał czadu - podobał mi się bardzo, fajnie grał, miał przyjemny głos i wiedział, po co jest na scenie. Tylko to "Tak, tak, tak, tralalalala" po przyśpiewce o Inspektorze wybitnie nie było potrzebne...

Jaś Bzdawka jako Enjolras mi się nie podobał. Od początku nie podobała mi się żadna z kandydatur do tej postaci i niestety potwierdziły się moje obawy: to po prostu nie był Enjolras. Bzdawka może i grał fajnie, z pewną swobodą, ale nie grał Enjolrasa, tylko jakiegoś innego rewolucjonistę, którego z dziwnych powodów ludzie słuchali. Nie pasował pod żadnym względem: any wyglądem (a w przypadku tej akurat postaci wygląd niestety MA znaczenie), ani aktorsko, bo gra na dobrotliwego, wyrozumiałego wujka jest totalnie sprzeczna z duchem postaci, ani wokalnie, bo choć trafiał w te wysokie dźwięki całkiem nieźle i brzmiał przyzwoicie, kiedy śpiewał pełnym głosem, to wybaczcie, w tym akurat wypadku nie mogłam pozbyć się z myśli jęku "To nie TO!" Całkowite zignorowanie Grantaire'a (który zresztą był kiepski, nie było go prawie w ogóle widać) w "Drink with me" szczególnie uważam za niewybaczalne. W rezultacie na scenie nie oglądałam Enjolrasa, tylko Bzdawkę w ikonicznej kamizelce, przeszkadzało mi to bardzo, kropka.

Ewa Lachowicz jako Eponine bez fajerwerków. W porządku, ale jej głos jest jednak zbyt łagodny i jasny jak do tej roli i brakowało mi u niej pewnego pazurka. Ale nie było źle.

Anna Sztejner jako Mme Thenardier była jak dla mnie definicją nijakości. W Londynie już samo jej pokazanie się na scenie wywołało salwę wesołości, tutaj... było po prostu nijako. Pani Sztejner starała się widać bardzo, ale przerysowywała, grała bardzo na wyrost i bez wyczucia, przez co popadała w sztuczność i nie, nie podobało mi się nic a nic. Za mało, stanowczo za mało.

Tomek Steciuk jako jej szanowny małżonek ratował sytuację i był bardzo przyjemny. Nie pobił mojego Thenardiera z Londynu, ale stworzył ciekawą, barwną postać, która wzbudza i grozę, i sympatię i generalnie dobrze spełnia swoją funkcję comic relief, nie pozbawiając także tej postaci pewnej głębi (tak, może takowa zaistnieć). Zdecydowanie jedna z solidniejszych kreacji w tej konfiguracji obsadowej tego wieczoru i bardzo podobało mi się, jak na oklaskach ciągle trwał in-character. Dzięki niemu (i "starym ciotom" w tle) "Beggars at the feast" było najlepszą sceną tamtego spektaklu.

Bogu dzięki, i mówię to z całą mocą, że nie widziałam Pauliny Janczak jako Christine; to, co pokazała jako Cosette, wystarczyło mi aż nadto. Ona śpiewa ślicznie, co do tego nie ma dwóch zdań; słychać, że ma klasyczne wykształcenie, solidną szkołę wokalną i w ogóle. Ale zdecydowanie powinna zostać przy operetkach, bo i takie właśnie jest jej aktorstwo: operowe, koturnowe, na wyrost i bez śladowego chociażby przemyślenia postaci. Przez cały spektakl Paulina jechała na autopilocie zaprogramowanym na Mdlejącą, Romantyczną Heroinę; wdzięczyła się, trzepotała rzęsami i kręciła w romantycznym uniesieniu niczym bohaterka starych filmowych melodramatów i radośnie ignorowała wszystko, co poważniejsze, co nie tyczyło się spraw jej rozkochanego serduszka. W rezultacie sprawiała wrażenie dziewczyny, której można było zajrzeć w jedno ucho i zobaczyć światło wpadające z drugiej strony. Ja ogólnie nie jestem fanką tej postaci i niewiele mnie ona obchodzi, ale Lucie znalazła na nią złoty środek i udawało jej się być słodką i naturalną, wiarygodną i przyjemną jednocześnie; Paulina była po prostu niesamowicie irytująca.

Marcin Mroziński jako Mariusz też grał na wyrost, ale tutaj podobał mi się dużo bardziej, niż jako Raoul; był jakiś taki przyjemniejszy, normalniejszy. Plus za jego relację z Eponine, za przyjemny głos (jego "Empty chairs" było najpotężniejszym solo wieczoru) i - przede wszystkim - za nie-bycie Alistaire'em Brammerem. Już samo to ustawiło go na wygranej pozycji Wink Ogólnie - może być, uznaję i potakuję z aprobatą, z nadzieją, że będzie jeszcze lepiej.

Edyta Krzemień jako Fantyna również podpasowała mi tu dużo bardziej, niż w Upiorze. Śpiewała ślicznie, tutaj nie mam żadnych zarzutów, budziła dużo współczucia i gdyby jeszcze dodała do swojej postaci trochę więcej pazura, ostrości, byłoby naprawdę dobrze - w czwartek trochę mi tego zabrakło, przez co jej napad na Bamatabois był średnio uzasadniony. Za delikatna jak na mój gust, ale dobrze. No i wyglądała naprawdę genialnie.

No i teraz do sedna...

Jak już napisałam wyżej, Damian jako Valjean zrobił na mnie na początku dobre wrażenie. "What have I done" i sceny u biskupa były trochę za bardzo przerysowane i tu widać było, że jeszcze nie czuje się w nich pewnie; miotał się bardzo na pokaz, ale wokalnie był dobry i potem się stanowczo poprawił aktorsko. W zasadzie nie mam mu nic do zarzucenia pod względem aktorskim poza tym, że było go trochę mało - ginął nieco w tłumie, nie wyróżniał się zanadto, ale to jednocześnie znaczy, że nie gwiazdorzył i nie denerwował, a zatem - jest dobrze. Wokalnie też mi się podobał. W większości nie starał się udziwniać, "Who am I" było bardzo ładne i tylko z "Bring him home" miał bardzo wyraźnie problemy - tu wkradły się załamania, nieczystości, nie jestem też pewna, czy przekonuje mnie śpiewanie "na starszego pana" na siłę, ale... ogólnie byłam bardzo pozytywnie zaskoczona i biorąc to wszystko pod uwagę, podobało mi się. Jego Valjean był po prostu normalnym, dobrym człowiekiem. Trochę więcej siły przebicia i charyzmy, trochę więcej pewności, a powinno być solidnie.

No i teraz ten nieszczęsny Javert... Lubię Kubę Szydłowskiego, naprawdę. Jednak nie uważam, żeby miał głos odpowiedni do tej roli - owszem, fajna, niska barwa pasuje, ale Szydło zwyczajnie nie panuje nad nim w stopniu wystarczającym i to było słychać. Kiedy śpiewał, starał się przejaskrawiać i epicko przywalać, co mu niestety bardzo kiepsko wychodziło - robił też wtedy taką dziwną falę całym ciałem, co wyglądało komicznie i ogólnie sprawiało wrażenie, jak gdyby on nie grał Javerta, ale go parodiował. Do tego wrażenia przyczyniły się też manieryzmy i mimika jako żywo przywodząca na myśl Kenickiego czy Ram-Tam-Tamka (... tak.). Oglądając go, miałam przemożne wrażenie, że on po prostu nie wie, co zrobić z tą postacią, bo potrafił być parodiowo-cyniczny i na wyrost surowy w tej samej scenie, dosłownie sekundy po. Miotał się od jednej interpretacji do drugiej, gubiąc się w niekonsekwencji i tworząc postać bardzo chaotyczną. "Gwiazdy"... uch. To był mord na utworze, i to tak kompletny, że nie było co zbierać, tak aktorsko, jak i wokalnie. Jednak nie było tak do końca źle: sceny na barykadzie były bardzo dobrze zagrane, milcząca etiudka z inspekcją trupów (XD) świetna, prezentowanie się w kostiumach Inspektora i tworzenie wizualnego wrażenia super, rozmowa po "Runaway cart" i aresztowanie Thenardiera dobrze... Tak, że potencjał tam jest, naprawdę. I gdyby tylko ktoś go dobrze pokierował - i solidnie popracował nad wokalem - mogłoby z tego wyjść coś naprawdę fajnego, może nawet echo Javerta książkowego, którego tak mi brak w musicalu - potencjał tam jest, tylko czeka na wydobycie. Może przyjdzie z czasem, i oby. Bo na dzień dzisiejszy jego Inspektor to lekka masakra, boląca tym bardziej, że reżyser w oczywisty sposób chciał podkreślić tę postać i rozwinąć ją bardziej, niż w oryginale, wszystkie te sceny z jego udziałem wskazują na fanservice i krzyczenie "Patrzcie, jakiego mamy fajnego Javerta!" W przypadku Łukasza być może by to działało dużo lepiej, w przypadku Szydła - wyglądało nieco śmiesznie.

Cóż, pozostaje czekać do października... Sad (*bolesny jęk wewnętrznego, bolącego fangirla*)

O tłumaczeniu dużo mówić nie chcę, bo po prostu niewiele można było z niego zrozumieć - czy to wina nagłośnienia, czy dykcji aktorów, ciężko powiedzieć. Te frazy, które dało się słyszeć, jakie są, każdy widzi. To zdecydowanie nie jest popisowe tłumaczenie Wyszogrodzkiego.

Przy tym wszystkim wydawałoby się, że powinno mi się podobać. Jednak jest jeszcze jedna rzecz, a mianowicie: tempo. Cała ta produkcja, przy swoich pięknych wizualiach i fajnym klimacie, sprawiała jednak wrażenie bardzo... niemrawej. Nie wiem, czy to kwestia pokazu przedpremierowego, nierozegrania zespołu czy po prostu braku jako takiego polotu w samej inscenizacji, ale oglądając tę wersję Les Misów, odpływałam i niekiedy po prostu mi się dłużyło. O ile w Londynie spektakl minął nie wiadomo jak, nie wiadomo gdzie, i pozostawił mnie w bezbrzeżnym zachwycie, o tyle tutaj bywało, że walczyłam z nudą i łapałam się na odliczaniu scen do końca aktu. Być może będzie lepiej z czasem, kiedy dojdzie większa swoboda, lekkość, ale na tę chwilę jednak wyraźnie było mi brak tej iskry, dramatyzmu, dynamizmu i płynności, głębokiego osadzenia i profesjonalnego tempa narracji wersji oryginalnej.

Teraz tym bardziej czekam na 22 października, żeby przekonać się, na ile moje wrażenia są kwestią obsady, na ile miejsca (XVI rząd) a na ile samej produkcji. Na tę chwilę daję 6.5 na 10 z widokami na poprawę. Dziękuję za uwagę i się kłaniam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.teatrmuzycznywgdyni.fora.pl Strona Główna -> Musicale Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 16, 17, 18 ... 20, 21, 22  Następny
Strona 17 z 22

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1