Forum www.teatrmuzycznywgdyni.fora.pl Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Les Miserables - Nędznicy
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 12, 13, 14 ... 20, 21, 22  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.teatrmuzycznywgdyni.fora.pl Strona Główna -> Musicale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kuncyfuna
Admin (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ...z prowincji.

PostWysłany: Pon 15:12, 23 Sie 2010    Temat postu:

Matko bosko, Dracze... O_o jesteś niesamowita!!! ...i cholernie zazdroszczę Ci tego, że zawsze tyle pamiętasz po spektaklach - też tak chcę! Życzę wytrwałości przy II akcie Smile))

A w międzyczasie parę niusów z nadchodzących romskich Nędzarzy:

Kolejny [link widoczny dla zalogowanych], tym razem dotyczący scenografii i...tak, platform. ALE! Oto nastał ten cudowny dzień, gdyż ponieważ na dwa akapity o Inteligentnych Szwedzkich Platformach znalazło się nawet aż pół zdania o obsadzie, konkretniej cztery słowa, czyli: "Wyposażyliśmy teatr w znakomity sprzęt, ale mamy też wspaniały zespół". Zaczynam się zastanawiać kogo będą zapraszać do studia DD TVN w celu promocji spektaklu...i nie zdziwię się, jeśli na kanapach zamiast aktorów, zobaczymy platformy. Już widzę platformy gotujące halołinowe potrawy w studiu "Kawy czy herbaty"... Rolling Eyes

Poza tym, na stronie Romy pojawiły się [link widoczny dla zalogowanych] z pierwszych prób na scenie. Scenografia wygląda super, przynajmniej z tego, co widać na fotach. ...i już podoba mi się Ewa Lachowicz w roli Eponine. Noo, ciekawa jestem jak im to wyjdzie. Bardzo.

A odchodząc od romskiej produkcji, przesłuchałam sobie parę razy kawałki z płyty, które zalinkowałam wcześniej i uświadomiło mi to, że:
a) naprawdę uwielbiam tę Eponine (Rosalind James),
b) chyba trafiłam na słaby dzień Garetha Gatesa (przynajmniej jeśli chodzi o wokal),
c) faktycznie nie przepadam za sposobem śpiewania Fantyny (Madalena Alberto)
d)....JOJ... *___*

Dużo bym dała, za możliwość zobaczenia tego jeszcze raz, naprawdę...! ...ale i tak Nędznicy nie są i nie będą w czołówce moich ulubionych spektakli. Ciekawa jestem bardzo, jak wyjdzie im ten koncert...wolałabym DVD z objazdówki, niż Jonasa jako Mariusa, no ale... :/
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Draco Maleficium
Moderator (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 4374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Anatewki

PostWysłany: Wto 0:17, 24 Sie 2010    Temat postu:

[Ciąg dalszy. Fanfarę poproszę.]

Drugi akt przywitaliśmy wraz z przyjaciółmi ABC, którzy wbiegli na scenę, szykując się do rewolucji. Killian zachował zimną krew i uznał, że trzeba zrobić wywiad strony przeciwnej, żeby wiedzieć, z czym mają do czynienia, i wtedy Superszpieg Norm w przebraniu powstańca wyszedł naprzód i zaoferował swoje usługi. W tej scenie o ile dobrze pamiętam nie było żadnej scenografii, tylko aktorzy, którzy szybko rozbiegli się na wszystkie strony, zostawiając Mariusa i Eponine w przebraniu chłopca – i znowu Alistair śpiewał swoje kwestie bez żadnego zaangażowania i widział w przyjaciółce tylko sposób na doręczenie listu Cosette, przy czym był bardzo urzędowy i oficjalny (to znaczy byłby, gdyby się przestał trząść). Może jestem niesprawiedliwa i może nie dostrzegłam założenia aktorskiego Alistaira, ale takie sprawił na mnie wrażenie – w gorącej wodzie kąpany, nerwowy, a nawet zdenerwowany, rzeczywiście jak gdyby miał tremę (co wydaje mi się mało prawdopodobne, w końcu jest w obsadzie już od jakiegoś czasu). Z drugiej strony, miało to swoją zaletę – Eponine była przez to jeszcze bardziej odtrącona i ignorowana, ta biedna dziewczyna. Wielki moment Samanthy się zbliżał – bardzo podobała mi się scena, kiedy doręcza list Valjeanowi: przygaszona, posępna, pełna cichej melancholii, próbowała przeskoczyć przez mur, ale przebywający tam akurat pan domu zauważył ją i przywołał do porządku. Podsłuchiwała, kiedy Jonathan czytał list, a na jej twarzy malowała się cała gama emocji.

Po tym wszystkim po „On my own” spodziewałam się fajerwerków. I nie zawiodłam się – Samantha zaoferowała nam eksplozję emocji okraszoną wokalem tak cudnym, że słuchając jej, nie odpłynęłam – tak mocno zaangażowała mnie swoją kreacją i piosenką, że odpłynąć nie było jak, bo każde słowo paraliżowało i chwytało uwagę, każąc odczuwać wszystko to, co odczuwała śpiewająca. I pomyśleć, że miałam wobec niej jakieś zastrzeżenia przed spektaklem, pamiętając, że jest gwiazdą z casting showu! Widać nawet takie programy mogą się na coś przydać, skoro dzięki jednemu z nich Samantha mogła znaleźć się na londyńskiej scenie.

Po skończonym „On my own” Eponine cofała się powoli, a za jej plecami w takt groźnej muzyki uformowała się barykada – nie wjechała jednak na obrotówce z tyłu, jak się spodziewałam, a zamiast tego dwie jej połówki wjechały na scenę z dwóch kulis i złączyły się na środku, tworząc skomplikowaną konstrukcję do złudzenia przypominającą prawdziwą barykadę, która mogłaby powstać na ulicy – widać tam było krzesła, kawałki stołów i innych starych mebli, desek wyrwanych ze ścian, kół od wozów… Naprawdę robiło to wrażenie, zwłaszcza jeden obraz silnie utkwił mi w pamięci – dwie połowy wciąż jeszcze nie złączone i jadące w swoim kierunku, a na środku, schwytana między nie i oglądająca się niepewnie przez ramię, samotna sylwetka Eponiny. Wyglądało to naprawdę… potężnie i napełniło teatr niewysłowionym poczuciem grozy, niepokoju, zwiastowania wydarzeń, które wcale nam się nie spodobają, a sama barykada wyrastała ponad nami niczym jakiś potężny potwór. Mocne.

Nie dano nam jednak długo się tym rozkoszować, bo po chwili zewsząd wylegli butni młodzieńcy szykujący się do walki. Pisałam już, że podobał mi się Enjolras? Killian Donelly może nie powalał charyzmą i głębią kreacji, ale za to miał świetny, potężny głos i był konsekwentny w tym, jak kreował Enjolrasa na surowego ascetę, który ma zadatki na kompetentnego przywódcę, a jednak nie jest pozbawiony ideałów i pewnej naiwności, która w końcu jest niezbędna u postaci, która wierzy, że lud powstanie i ich poprze i w konsekwencji będą w stanie pokonać armię. Nie przepadam za tą postacią, ale oglądanie Killiana na scenie było bardzo przyjemne, bo dodał do idealisty trochę rozsądku i powagi, która powinna cechować kogoś na czele rewolucji. Jego koledzy z kawiarni i w scenach barykadowych nie zawiedli, chociaż w dalszym ciągu najbardziej podobał mi się Grantaire.

Krótko później na barykadę wrócił Javert. Jak już wyżej pisałam, nie podoba mi się pomysł, żeby kłamał powstańcom na temat ruchów armii – jego nieskazitelny charakter by mu na to nie pozwolił, a ja zbyt lubię tę postać, żeby to w spokoju przemilczeć. Tymczasem Norm wgramolił się i przekonująco odegrał swoją rolę Superszpiega, a jego „hit us from the right” było bardzo prawdziwe i rzeczowe, powiedziane tak, jak powiedziałby to stary żołnierz. No i tu wchodzi Gavroche ze swoim „Liar!” – pamiętacie, że w pierwszym akcie mały mi się nie podobał? No cóż, chyba zdążył się rozkręcić, bo w tej scenie był już dużo lepszy – agresywny, nawet trochę przebojowy. To ciągle nie było *to,* ale przynajmniej nie przypominał przedszkolaka na występie dla rodziców i ogólnie powiedziałabym: nieźle. Norm za to szalenie mi się podobał w tych scenach i cały fanatyzm i czysty charakter Javerta zajaśniał pełnym blaskiem, kiedy krzyczał wyzywająco na rewolucjonistów, żeby go śmiało zastrzelili, jemu nie robi to żadnej różnicy i on brzydzi się tymi wichrzycielami pokoju. Jedna z najlepszych scen w całym spektaklu, przynajmniej do pojawienia się na barykadzie Valjeana.

Szpieg zostaje wykryty i zawleczony za kulisę, żeby go związać, a wkrótce na barykadzie pojawia się zraniona Eponine…

Szkoda mi było Samanthy w tej scenie – i nie tylko z powodu tego, że był to jej łabędzi śpiew. Alistair nie był co prawda aż tak rozgorączkowany i roztrzęsiony w dosłownym tego słowa znaczeniu, jak w poprzednich scenach, a na początku wręcz bardzo mile mnie zaskoczył, bo w pierwszych dźwiękach swojej kwestii w „A little fall of rain” zaśpiewał ładnie, nisko, z porządnym vibratem bez trzęsienia się i pomyślałam, że to na początku to była tylko jakaś zła faza, która mu przeszła i nagle, w przeciągu paru minut, nauczył się śpiewać, bo brzmiał naprawdę dobrze – ale kiedy piosenka nabrała tempa i dźwięki stały się wyższe, cóż, wrócił do swojej starej maniery i wszystko wróciło do normy. Eponine naprawdę dawała z siebie wszystko i łamała serce, ale niestety Alistair nie był dla niej dobrym partnerem (czy dla kogokolwiek by był?). Podobała mi się w tej scenie szalenie jedna rzecz: mianowicie, na początku piosenki nikt się nie interesuje „małym chłopcem” rannym w ramionach Mariusa, wszyscy zajmują się swoimi sprawami, rozmawiają, planują. Mniej więcej w połowie jednak Grantaire podążający za panią roznoszącą wino zauważa tę scenę, zdaje sobie sprawę z tego, że dziewczyna umiera, woła resztę towarzystwa i stopniowo wokół Mariusza i Eponine zbierają się powstańcy, po czym w milczeniu obserwują agonię dzielnej dziewczyny i długo nikt nic nie mówi po tym, gdy ona wyzionęła ducha. Prosty zabieg, a jak wymowny. Jednak nie jestem przekonana, czy robienie z Eponine symbolu barykady i teksty, jak „she will not die in vain” są na miejscu - ona nie poszła tam po to, żeby walczyć, ale żeby być blisko ukochanego. Jak dla mnie miało to wydźwięk propagandowy i uwłaczało tej postaci.

Już w trakcie umierania Eponiny przyprowadzono z powrotem spętanego Javerta i posadzono go na krześle. Po chwili na barykadę wspiął się Jonathan, który chciał czuwać nad Mariuszem i został zaskoczony widokiem swojego prześladowcy przywiązanego do krzesła. W chwili, gdy ich spojrzenia się spotkały, nastał wielki, aczkolwiek myślowy tylko kwik z mojej strony – to było niesamowite, ile niewypowiedzianych słów przeleciało między tą dwójką, ile znaczenia, ile powagi z obu stron, milczenie między nimi było aż ciężkie i powietrze iskrzyło! Stali tak nieruchomo (to znaczy Valjean stał, bo w przypadku Javerta przywiązanego do krzesła byłoby to raczej ciężkie), patrząc na siebie, a wokół już rozpętała się strzelanina - w końcu Valjean się opamiętał i sam włączył się do akcji. Pozostawiony sam sobie, Norm wił się i próbował jakoś wyswobodzić, patrząc jednocześnie na walczących spadających wokół niego z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
Chciałabym teraz, jako, że nie wspomniałam o tym wcześniej, zobrazować wam pewien element gry Killiana Donelly, który mnie dosyć rozbawił, mianowicie: zostałam już wcześniej uprzedzona przez naszą towarzyszkę, że Killian ma tendencję do przeczesywania dramatycznie swoich imponujących blond włosów (nie peruki, szacun). Na naszym spektaklu powstrzymywał się od tego, ale parę razy mu się zdarzyło, w tym tuż po wymienionej wyżej strzelaninie. Ja rozumiem, że jak ma się takie piękne, naturalne włosy, jakie miał nasz Enjolras, to ma się ochotę nimi chwalić i podkreślać ich połysk, ale mimo wszystko trochę rozpraszało to uwagę i nasuwało skojarzenia – cóż, rzeczywiście z Apollem, który być może ma nadzieję olśnić i uwieść przeciwnika swoją urodą i glorią oraz przepychem własnych włosów (jakiś wpływ granego przez ścianę „Hair”?)… Taka humorystyczna ciekawostka.

W każdym razie, w strzelaninie nastąpiła krótka przerwa, podczas której Valjean podjął decyzję i poprosił w zamian za swoje przysługi w ostatniej potyczce o więźnia. Interakcja Norm/Jonathan była genialna przez cały spektakl, a tutaj zachwycała nie mniej, a może nawet bardziej – Javert szalenie mi zaimponował swoją grą w ich krótkiej rozmowie, a Jonathan zachwycił spokojem i nieugiętością w przysłudze, która okazała się być niedźwiedzia. Przełomowa scena, jedna z moich ulubionych, została należycie odegrana i dziękuję za to obu panom z całego serducha. Jonathan zyskał u mnie dodatkowego, ogromnego plusa, kiedy Javert już odchodził, a on patrzył za jego oddalającymi się plecami, jak gdyby myślał: „Ten gościu jest niemożliwie popaprany…” Kwik.

Po strzeleniu w powietrze nastąpił moment, który zmroził mi krew w żyłach: gdy Valjean wrócił samotnie, powstańcy jeden po drugim zaczęli, patrząc na niego, w milczeniu uderzać strzelbami o ziemię/barykadę, na której akurat stali. Kiedy dotarło do mnie, że wyrażali w ten sposób uznanie za zastrzelenie szpiega, absolutnie mnie zmroziło – było w tej scenie coś makabrycznie wzniosłego, przerażającego. Potwornie fascynujący był widok tych mężczyzn, którzy w milczącej aprobacie, z pasją oklaskiwali akt morderstwa. I tylko Enjolras nie ruszył się ani na chwilę, a gdy jeden z powstańców (który, niestety nie jestem w stanie powiedzieć, nie rozróżniam ich jeszcze) uparcie uderzał swoją strzelbą, nawet po tym, gdy wszyscy inni przestali, kazał mu iść na zwiad, jak gdyby był na niego wściekły. Nie jestem pewna, czy mi się to podoba, czy nie, ale w sumie jest to chyba zgodne z duchem książkowego Enjolrasa, który owszem, z miejsca zabiłby szpiega, ale nie można nazwać go mordercą bez szacunku dla ludzkiego życia; z drugiej jednak strony, dla kogoś, kto okazał się być dwulicowym agentem działającym celowo przeciwko ich sprawie używając podstępu, też nie powinien mieć szacunku, więc ciężko powiedzieć, że mógłby być przeciwny jego zastrzeleniu. Hm. Temat na dłuższą „rozkminkę.”

Killian do końca pozostał rozsądnym przywódcą, nawet, gdy zezwolił swojej kompanii przepić noc. W „Drink with me” ogólnie nie wydarzyło się nic szczególnie godnego uwagi – lubię ten utwór i na scenie na żywo robił szczególnie przygnębiające wrażenie, bo czuć było, że ci młodzi, odważni ludzie przeczuwają wiszącą nad nimi śmierć i próbują zagłuszyć jej wołanie alkoholem lub być może pogodzić się z nią, ciesząc się z ostatnich chwil z przyjaciółmi, ale nie należał do najlepszych scen spektaklu. Ciekawie zrobiło się po solówce Grantaire’a, który, raz otwarcie negując poglądy Enjolrasa, patrzył potem na niego, jakby wyzywając go: „Proszę, tak właśnie myślę i co z tym zrobisz, panie Moje-Włosy-Są-Ładniejsze-Od-Twoich?” Przyznaję, że chociaż ten Grantaire szalenie mi się podobał, brakowało mu u niego trochę obsesji na punkcie Enjolrasa, jaką jednak powinien przejawiać nieco wyraźniej; widocznie zresztą Killian się ze mną zgadzał i uznał, że musi to sam nadrobić, wobec czego po solówce kolegi przygarnął go do piersi i przytulił. Zdębiałam w tym momencie kompletnie, bo role się nagle odwróciły, ale cóż, widać Killian też uznał, że na barykadzie potrzeba nieco więcej miłości i że przytulenie chronicznego alkoholika podniesie morale grupy. Nie znam się na strategii, więc niech mu tam będzie. Na końcu śpiewał Mariusz. [ocenzurowano ze względu na nieodpowiednie słownictwo].
O „Bring him home” i czemu jest totalnie nieodpowiednie już pisałam, tutaj ograniczę się tylko do tego, że w wykonaniu Jonathana było przepiękne i zagrane, jak na warunki i interpretację narzuconą przez sam utwór, bardzo przejmująco. Lubię tego Valjeana, no. Nawet z dolną szczęką przejawiającą tendencję do starań niepodległościowych.

Potem był świt i strzaskane złudzenia o ludzie Paryża, który miał przyjść z pomocą, a został w łóżkach – Killian zagrał to świetnie, czuć było w powietrzu świadomość, co to oznacza i że lada chwila wszyscy na barykadzie pożegnają się z życiem, bo bez wsparcia z zewnątrz nie mieli absolutnie żadnej szansy i wszyscy o tym wiedzieli. Potężny moment. Po którym następuje jeszcze potężniejszy, mianowicie śmierć Gavroche’a – Jamie Davies już na szczęście rozegrany, choć dalej nie porywający, zasługuje tutaj na pochwałę, bo była to najlepsza scena w jego wykonaniu. To, co pokazał, nie wystarczyło co prawda, żeby wzbudzić we mnie potok łez, ale żeby sparaliżować w grozie – a i owszem.

No i cóż dalej? Masakra. I to w znaczeniu dosłownym, absolutnie nie jako negatywny komentarz jakości scen, które nastąpiły potem. Jak już mówiłam, przyjaciele Abecadła nie wzbudzają we mnie żadnych większych namiętności i patrzenie na ich śmierć nie wzruszyło mnie, ale i tak chwile, kiedy umierają, stawiając czoła wrogowi w z góry przegranej potyczce, robiły spore wrażenie. Tutaj przez jakiś czas była normalna strzelanina, aż powstańcy zaczęli jeden po drugim padać – widząc tę beznadziejną sytuację i bliski koniec, Enjolras wbiegł na szczyt barykady i chwycił flagę, którą zaczął wymachiwać w ostatnim akcie buntu. I w tym momencie nastąpił najbardziej dramatyczny w założeniu twórców moment – do wtóru pompatycznej muzyki wszyscy panowie zaczęli odchylać się do tyłu w zwolnionym tempie, padając jeden po drugim, przy czym nie uszło mojej uwagi, jak dyskretnie pozaczepiali się o strategiczne elementy barykady, żeby móc odpowiednio plastycznie popokładać się na nich i bezpiecznie wisieć, gdy obrotówka będzie w ruchu. Enjolras padł w drugą stronę, do przodu. Jonathan podobał mi się, kiedy szukał wyjścia z matni, żeby bezpiecznie wyprowadzić Mariusa, i jego wzrok padł na kratę od kanału.

I wtedy zaczęła się instrumentalna melodia „Bring him home” a obrotówka zaczęła się obracać, pokazując nam trupy powstańców, a z drugiej strony kukły żołnierzy, na jednej z których leżał postrzelony Gavroche, a na górze, na barykadzie, zakrwawiony Enjolras dramatycznie ułożony na czerwonej fladze. Nie powiem, robiło to wrażenie i mroziło, a atmosfery towarzyszącej temu małemu requiem raczej szybko nie zapomnę… *patrzy zamglonym wzrokiem w przestrzeń*

Chwilę później, jeszcze w trakcie trwania muzyki, na barykadę wspina się Javert, zapewne w poszukiwaniu Valjeana. Nie powiem, byłam tym lekko zaskoczona, bo poza nagraniem z gdyńskiego archiwum, gdzie chyba to przeoczyłam, i koncertem na 10-lecie nie zdarzyło mi się jeszcze obejrzeć jakiegoś nagrania Les Mis w całości, a na tych fragmentach, które widziałam, jakoś nigdy tego nie było, bo się nie załapało – no, nie spodziewałam się zobaczyć pana Inspektora tak szybko. Ale było to miłe zaskoczenie, bo wychodzę z założenia, że Javerta nigdy za wiele, a zwłaszcza w wykonaniu Norma, a już zwłaszcza-zwłaszcza na powrót w płaszczyku. Czy już pisałam, jak bardzo uwielbiam javertowy płaszcz i w ogóle wszystkie jego kostiumy z wersji oryginalnej? No to piszę. Bardzo uwielbiam. Płaszczyk jest awesomatyczny i gdybym była mężczyzną, sama bym taki chciała. Ale nie jestem i pozostaje mi tylko wzdychać nad tym, jak ładnie panowie Javerci się w nim prezentują, Norm included. W każdym razie, kończąc tę nie wnoszącą absolutnie nic poza chaosem dygresję, Norm pokręcił się wśród trupów, węsząc za swoją zdobyczą, wspiął się na powrót – obrotówka się kręciła – spojrzał bardzo wymownie na trupa Enjolrasa, jakby z cichym, pełnym zadumy i cynicznym triumfem, po czym wrócił na drugą stronę i usiadł, zamyślony, jakby intensywnie główkując, gdzie też mógł się podziać jego nemezis. Gdy spojrzał na kratę od kanału, równie dobrze nad jego głową mogła się zapalić żarówka – moment „Aha!” był bardzo wyraźny, a jednocześnie przypominał niezawodny instynkt, pierwszą myśl, która zazwyczaj się sprawdza, ale na których ten doświadczony policjant nie śmie polegać li tylko i wyłącznie, wobec tego Javert zsunął się i , spróbował podnieść kratę, jednak nie był w stanie. Wobec tego wstał i pobiegł w kierunku bliżej nieokreślonym, zwanym lewą kulisą. Brawa dla Norma za tę małą, świetnie zagraną solo etiudkę.

Kanały były zrobione obłędnie. Obłędnie, powiadam wam. W tle animacja ciemnego tunelu, pojedyncze snopy światła przypominające blask wpadający na dół przez kraty w dziurach w ziemi, pogłos z echem, odgłosy kapania, i Jonathan niosący Alistaira – zmieniający pozycję za każdym razem, kiedy wszedł w krąg światła, co świetnie pokazywało upływ czasu i zmęczenie Valjeana, który targał rannego Mariusza tak długo, że nie mógł go utrzymać w jednej pozycji. W końcu odłożył swoje brzemię na ziemię i sam położył się bez sił – nie jestem pewna, czy aby odpocząć, czy po prostu się poddał i sam czekał na śmierć. I w tym momencie pojawił się Thenardier. Nie przepadam za „Dog eats dog,” ale na tym etapie tak byłam rozkochana w Martinie Ballu, że każdy pretekst, żeby oglądać go na scenie, był dobry, tym bardziej, że i tutaj pan karczmarz się popisał i był po prostu bezbłędny. Rabował i przeszukiwał swojego trupa i nieruchomego Mariusza z wprawą prawdziwego profesjonalisty.

Dalej, Valjean jednak znajduje w sobie siły, wychodzi z kanałów ze swoim „ładunkiem” – i oczywiście widzi Javerta, który już tam na niego czekał (w jaki sposób odgadł, gdzie zmierza Valjean i przy którym wyjściu wychynie ze ścieku, chociaż nawet sam JVJ tego zapewne nie wiedział, tego się chyba nigdy nie dowiem i składam na karb czarów policyjnych technik dedukcji oraz na nieomylny instynkt pana Inspektora). Krótka, intensywna wymiana zdań, w której po raz kolejny mogłam podziwiać genialną interakcję obu aktorów, i scena, na którą chyba najbardziej czekałam, to znaczy osławione samobójstwo… Jak już pisałam, most był taki-sobie-o. Poczułam się rozczarowana. Jednak Norm grał i śpiewał obłędnie, więc i tak most stał się jedynie niewiele znaczącym detalem w tle. Ten Javert podobał mi się bardzo przez cały spektakl i prawie całe samobójstwo – aż do ostatnich śpiewanych przez siebie słów „There is nowhere I can turn, there is no way to go HOOOOME…!”*splasz*, gdzie zrobił to, co bałam się bardzo, że zrobi, bo zaśpiewał tak też na tym nagraniu, które z nim krąży na jutubie: mianowicie wskoczył na górne dźwięki tak, jak robi to Valjean w „What have I done.” Okej *chrząka znacząco*. Norm zaśpiewał to świetnie. Melodia przecież i tak ta sama, więc czego ja się czepiam. Ale THAT’S.NOT.THE.POINT. Naprawdę. Te dwa utwory są napisane w taki a nie inny sposób nie przez przypadek. Javert nie śpiewa tego wysoko nie dlatego, że zazwyczaj śpiewają go panowie z niskimi głosami, którzy nie zawsze byliby w stanie wyciągnąć; nie, naprawdę, i chociaż rozumiem, że Norm mógł poczuć potrzebę udowodnienia, że on jednak umie, to zniszczyło to całe zamierzenie kompozytora, który właśnie przez to miał pokazać RÓŻNICĘ między J a JVJ w ich charakterach, naturach poprzez to, jak reagują na cud *zerka znacząco na długaśny elaborat o religijności Javerta z I aktu*. Javert nie pozwala się zmienić w innego człowieka, nie podźwiga się spod gruzów zniszczonego świata, jego to niszczy, dlatego nie śpiewa wyższych dźwięków, bo to sugerowałoby pewien triumf, a tu jest tylko porażka, w odróżnieniu od Valjeana. Tym bardziej byłam zdenerwowana, bo najwyraźniej Norm zdecydował się na ten wybryk tylko na tym jednym, naszym spektaklu, bez wyraźnego powodu. Lubię inwencję własną artystów, ale w tym wypadku mówię stanowcze STOP i apeluję do wszystkich Javertów, aby śpiewali to po bożemu, jak Bozia przykazała - od popisów wokalnych jest "Stars," a nie ten numer. Pozornie mały szczegół, ale pozostawił po sobie pewien niesmak i nieco zaburzył mi wspomnienie normowego Javerta, a wielka, wielka szkoda, bo poza tym był świetny.

Szalenie byłam ciekawa, jak rozwiążą tę scenę pod względem logistycznym, bo na nagraniach niewiele z niej widać poza tym, że Javert zostaje, a most idzie w górę, i nigdy nie mogłam dojść, co potem dzieje się z inspektorem. No cóż, wreszcie tajemnica została wyjaśniona; Norm po prostu rozczapierzył palce i wymachiwał dramatycznie rękami, w zwolnionym tempie kładąc się na scenę w oparach sztucznego dymu, a potem… poturlał się w bok, w lewą kulisę, udając, że się topi. Ekhym. Powiem tylko, że nie wyglądało to specjalnie… dramatycznie. *dusi nerwowy chichot*

Dalej mamy „Turning,” które, chociaż bardzo ładne, nie było niczym szczególnym, a także „Empty chairs” i „Everyday,” w których chroniczna kurwica Alistaira była nawet na miejscu, patrząc na to, przez co przeszedł na barykadzie – tutaj mi się podobał, o dziwo. Był tak jakby łagodniejszy, rozkręcił się aktorsko i stał się bardziej wiarygodny, i muszę pochwalić jego „Empty chairs,” bo przez większą część piosenki zaszokował mnie: on UMIE śpiewać normalnie, a nawet bardzo ładnie, bez wprawiania całego ciała w gorączkowe drgawki! Shocked Czemu nie może tak śpiewać cały czas?! Nigdy się pewnie nie dowiem i jestem wściekła, bo co innego, jak ktoś nie umie, ale się stara, a co innego, jak ktoś umie, ale z dziwnych powodów woli udziwniać. Dopóki nie musiał śpiewać wysokich i mocnych dźwięków, był naprawdę dobry, bo potem znowu zaczęła się padaczka. Rewolucjoniści ustawiający się rzędem za nim robili ogromne wrażenie, zwłaszcza, kiedy wszyscy nagle utkwili swoje spojrzenia w Mariuszu – i tu Alistair ogromnie mi zapunktował, kiedy wściekle wstał i na „Oh, my friends, my friends, don’t ask me” walnął pięścią w stół, żeby te duchy odeszły i zostawiły go w spokoju. W tym momencie naprawdę zobaczyłam w nim potencjał i za „Empty chairs” całościowo zwracam honor, bo wyszło ładnie. Wtedy też zaczęłam myśleć, że może on po prostu oszczędzał się przed wieczorowym spektaklem i nie starał się, bo to popołudniówka, ale wolę nie myśleć, że aktor zlewa publiczność tylko dlatego, że to nie jest wieczorny spektakl…

Lucie Jones jako Cosette to absolutnie chodząca słodycz i wyleczony częściowo z wnerwu na cały świat Alistair zaczął tworzyć z nią ciekawą do oglądania parę – dochodzący do zdrowia, okryty kocem, już nie taki wściekły, ale zdecydowany i przytłoczony wspomnieniami. Jonathan był uroczy, kiedy złączył ich ręce razem. Potem była rozmowa Mariusza z Valjeanem, w której on zdradza swoją tożsamość zbiegłego galernika, i tutaj znowu zabrakło mi jakiejś wyraźniejszej gry ze strony Alistaira, bo Jonathan wycisnął, co mógł z tej niewielkiej scenki, a na odchodnym zakaszlał, co zbudowało podwaliny pod jego późniejszą chorobę.

Ślub i wesele podobały mi się bardzo – w porównaniu z przytłaczającą surowością poprzednich scen, ten nagły wybuch kolorów, przepychu i wesołości po prostu oszałamiał, a już zwłaszcza w chwili wejścia Thenardiera z małżonką – sam ich widok, wystrojonych, ufryzowanych i w ogóle, wywołał spazmy śmiechu na widowni. Że byli genialni, to już chyba dodawać nie trzeba, ale dodam bardzo chętnie, że tutaj naprawdę bardzo podobał mi się Alistair – co prawda nadal śpiewając dostawał wstrząsów, ale jego zdenerwowanie tutaj miało wyraźny powód i zajaśniał w rozmowie z Thenardierem, kiedy na końcu przywalił mu z pięści. Wow, brawo, chłopcze! Szkoda, że tak późno się obudziłeś, ale ważne, że w ogóle, I guess. Bardzo mi się to podobało.

Podobnie, jak uspokajający śmiech Thenardierów po wyjściu barona ze świeżo upieczoną panią baronową; oczywiście łotrzyki zostały na przyjęciu, rozkoszując się obcowaniem w wyższych sferach. „Beggars at the feast” było w ich wykonaniu kolejną genialną perełką aktorsko-komiczną, zakończoną pląsami całego zespołu dostojnych gości robiących wężyka za kulisę (zespół w roli gości weselnych był tu absolutnie przecudowny). Ostatni lekki akcent przed wielkim finałem…

I cóż ja tu mogę napisać? Poryczałam się na całego. Finał tego spektaklu jest bez mała przepiękny, a wykonany aktorsko i wokalnie, tak, jak w środę, po prostu rozłożył mnie na łopatki. Relacja Jonathana z Lucie i jego umieranie, duchy przeszłości, nawet Alistair zachował „normalność” z poprzedniej sceny (bardzo podobało mi się, jak Valjean, już jako dusza uwolniona z ciała, stoi na przedzie, a za nim Cosette płacze i Mariusz ją pociesza), i ostatnie „Do you hear the people” z chórem jak z bombą… Ach, ach! *__________* Cudowność, po prostu cudowność, i gdzie moja chusteczka…

Oklaski na stojąco, a jakże. Na ich koniec Javert i Valjean przybili sobie piątkę. Awww.

Chyba nie muszę po tym wszystkim dodawać, jak bardzo mi się podobało…? Byłam wstrząśnięta, zachwycona i olśniona praktycznie wszystkim. Ten spektakl śmignął mi najszybciej ze wszystkich, jakie w ciągu tego tygodnia widziałam w Londynie, i to po jego zakończeniu czułam największy niedosyt oraz potrzebę, żeby jeszcze raz, natychmiast, zaraz – która to potrzeba ciągle mnie nie opuściła. Ja chcę tam wrócić, chcę jeszcze raz…! Pokochałam przez to „Les Miserables” jeszcze mocniej.

No dobra, to teraz parę linków, aby dopełnić dzieła...

"One day more" w jakimś programie telewizyjnym, występuje obsada z 2009 roku, w tym Alistair jako Mariusz - można zaobserwować małą próbkę padaczki przy "My place is here." Jako Javert Jeff Nicholson, który u mnie był w zespole, i ogólnie zespół w tle ten sam.
"Stars" - Norm Lewis, bardzo dobrej jakości nagranie jeszcze z Broadwayu.
"Dog eats dog/Javert's suicide" z tego samego spektaklu, gdzie pod koniec Norm robi swój niesławny, charakterystyczny skok na wyższe dźwięki.

No i na koniec ciekawostka: na 2012/13 zapowiedziano ekranizację tego musicalu. Tak, z Hollywood. Ciekawe, co z tego wyjdzie...

A ja czekam na płytę z wersji objazdowej i na płytę/premierę w Romie. I już planuję następny wypad do Londynu. Faza na "Nędzników" trwa. Dobranoc.

PS, Dedykuję Kuncyfunie, która dzielnie dopingowała i sterczała nade mną z policyjną pałką. Dużą.


Ostatnio zmieniony przez Draco Maleficium dnia Wto 11:09, 24 Sie 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kuncyfuna
Admin (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ...z prowincji.

PostWysłany: Wto 11:40, 24 Sie 2010    Temat postu:

Dracze, wzruszonam wielce piękną dedykacją i dumnam, iż osobą swą towarzyszyć mogłam Twej osobie, w bólach tych niezmiernych... Smile))) Dzięki za relację Smile

Draco Maleficium napisał:
No i na koniec ciekawostka: na 2012/13 zapowiedziano ekranizację tego musicalu. Tak, z Hollywood. Ciekawe, co z tego wyjdzie...


Wg zapowiedzi w JVJ wcieli się Russel Crowe, a Javerta zagra Hugh Jackman. Szczerze mówiąc żadnego z tych panów nie widziałam w żadnych większych rolach, a przynajmniej nie tak dużych, żebym ich zapamiętała. O ile Hugh Jackman grał w paru musicalach (m.in Gaston), więc można podejrzewać, że śpiewać umie, tak nie wiadomo jak z Russelem. Wprawdzie wyglądałby zapewne super, a TU jest mała próbka jego możliwości wokalnych i jak słychać głos ma całkiem fajny, ale jednak JVJ ma dość trudną partię, więc... Chyba nie jestem za obsadzaniem gwiazd w tego typu produkcjach, tym bardziej, że Les Mis, to nie jest Mamma Mia! gdzie muzyka nie wymaga dobrych głosów (przynajmniej nie do tego stopnia). Dziwi mnie fakt, że ludzie, którzy uwielbiają wersję sceniczną, piszą na forach, że chcieliby zobaczyć np. Johnny'ego Deppa w roli Javerta czy Ewana McGregora jako JVJ (Russel Crowe też często się pojawiał w typach). Ja również uwielbiam tych dwóch panów i obaj mi się podobali w musicalach, w których grali, ale nie do takich partii wokalnych... Wolałabym, żeby obsadzili ludzi, którzy grali te role w spektaklach, zamiast opierać się na znanych nazwiskach (że już nie będę wspominać, kogo chciałabym w roli JVJ).
Poza tym, poczytałam sobie trochę opinii ludzi na temat tego projektu, którzy zwrócili uwagę na coś, na co ja jeszcze nie zdążyłam wpaść. Mianowicie fakt, że Les Mis jest spektaklem śpiewanym w całości, w dodatku trwającym 3 godziny. Ciekawa jestem, czy powycinają / skrócą część scen, czy całość przeniosą na ekran... Myślę, że w tym drugim wypadku, mogłoby to być lekko nieznośne dla ludzi "niezmaniaczonych" przed spektakl. ...chociaż z drugiej strony nie bardzo wyobrażam sobie co mogliby wyciąć...

[link widoczny dla zalogowanych] toczy się całkiem fajna dyskusja, dotycząca tej produkcji, tak że gdyby ktoś chciał, to voilà. Ciekawe kogo obsadzą w pozostałych rolach...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Draco Maleficium
Moderator (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 4374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Anatewki

PostWysłany: Wto 11:55, 24 Sie 2010    Temat postu:

To też nie jest tak, że Hugh i Crowe zagrają na sto procent - przed ekranizacją "Upiora" bardzo silnym typem był Banderas, a co z tego wyszło, wszyscy wiemy. Póki co jest chyba za wcześnie, żeby pokładać wiarę w tych deklaracjach, ale pogdybać zawsze można i jeśli chodzi o Jackmana, to myślę, że mógłby być w porządku - ma odpowiednio niski, wyszkolony głos, prezencję, potrafi być groźny, uważam, że aktorem jest dobrym (chociaż taki Wolverine nie do końca daje pole do popisu), a skok od Gastona do Javerta nie wydaje się dużo bardziej drastyczny, niż od Zegara do Javerta... Wink *znaczące mrug-mrug*. Nie obraziłabym się, gdyby dano mu szansę. Natomiast jeśli chodzi o Crowe'a, tu mam większe wątpliwości - on też bardziej nadawałby mi się na Javerta, jeśli już. Owszem, na zalinkowanym wyżej klipie śpiewa całkiem przyjemnie, ale nie jest to pokaz, który udowodniłby, że poradziłby sobie z tak trudną, tytaniczną partią. Nie wiem, swoich typów nie mam...

Zresztą w ogóle nie jestem pewna, czy chcę ten film - a raczej jestem na tę chwilę przekonana, że nie chcę. Zamiast tego chętnie powitałabym jakieś DVD, najlepiej z wersji objazdowej z JOJem i Carpenterem, a nawet z oryginalnego spektaklu w Londynie - to miałoby dużo więcej sensu moim zdaniem. "Les Mis" jako spektakl nie nadaje się wg mnie na film m.in. właśnie z tego powodu, o którym wspomniała Kunc - tam WSZYSTKO jest śpiewane, i co, zamienią niektóre części śpiewane w zwykłe dialogi, żeby lepiej działało na ekranie? Powycinają niektóre sceny z i tak już okrojonego względem książki spektaklu? Czy pójdą wiernie i zostawią wszystko, ryzykując, że tylko fanatycy spektaklu to docenią? Nie widzi mi się to. No i przede wszystkim boję się, że potraktują to tak, jak Phantoma - wybiorą nie-za-bardzo odpowiednich ludzi, upiększą, uatrakcyjnią, w rezultacie wypaczając. Tego bym bardzo nie chciała.

A jeśli już, to nie można by zrobić tak, jak w "Rencie"? Obsadzenie aktorów ze spektaklu podziałało tam wyśmienicie...

Jeszcze jedna dygresja, tym razem w kręgu mniej globalnym, a lokalnym: przeczytałam zalinkowany wcześniej wywiad z Kępczynem i oczywiście platformy, yadda, yadda... Ale miło zaskoczył mnie ustęp, w którym dyrektor mówi o przesłaniu spektaklu i co wątek rewolucji może powiedzieć o polskim społeczeństwie, zwłaszcza teraz, kiedy ciągle cierpimy na chorobę męczeństwa narodowego - rzeczywiście, widzę potencjał w ukazaniu tego tak, żeby było aktualne w naszych realiach. Punkt dla Kępczyńskiego za ten mały ustęp, tym bardziej, że kompletnie pozbyłam się już nadziei na coś podobnego.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kuncyfuna
Admin (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ...z prowincji.

PostWysłany: Wto 12:08, 24 Sie 2010    Temat postu:

Co do Twoich wątpliwości, odnośnie "chcenia" tego filmu... Ja na chwilę obecną wiem, że chciałabym COŚ. COŚ porządnie wydanego, co przypominałoby mi o spektaklu, który widziałam i COŚ, co chociaż trochę zaspokoiłoby moje marzenia odnośnie zobaczenia wersji scenicznej (west endowej) jeszcze raz. ...i niestety nie sądzę, żeby DVD z koncertu z 25 lecia mogłoby spełnić taką "misję". Jeżeli mieliby zrobić porządny film, oparty na świetnych głosach genialnych aktorów (...czyli nie widzę za bardzo innej rady, jak obsadzenie odtwórców teatralnych), to jestem za. Fakt, faktem, że bardziej byłabym za DVD z objazdówki, ale zapewne na to nie ma co liczyć. Gdyby przyłożyli się do tego filmu i zrobili z tego wierną ekranizację spektaklu, a nie hollywoodzką komercyjną produkcję nastawioną na zyski (a tego się obawiam), to myślę, że byłabym zadowolona. Co jak co, ale sądzę, że obejrzenie akcji tego spektaklu na ulicach Paryża, dałoby mi dużo radochy. Ale tak, jak mówię... Pod warunkiem, że obsadziliby odpowiednie osoby, a nie gwiazdy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Draco Maleficium
Moderator (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 4374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Anatewki

PostWysłany: Wto 12:17, 24 Sie 2010    Temat postu:

No tak, to byłaby sytuacja idealna, ale raczej mało prawdopodobna (tak, proszę, nie krępujcie się, okrzyknijcie mnie czarnowidzką). Choć z drugiej strony, chyba nie da się tego uniknąć, patrząc na popularność spektaklu i na obecny trend filmów musicalowych - i tak dziwię się, że do tej pory nie powstała jego ekranizacja.

Muszę jednak przyznać, że pewne rzeczy widzę w wersji filmowej nawet łatwo. "Stars," "One day more," "On my own," sceny na barykadzie, kanały, samobójstwo... Tak, to mogłoby zadziałać, o ile zabrałby się za to dobry reżyser (Sam Neil, odpowiedzialny za "Wywiad z wampirem"?).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kuncyfuna
Admin (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ...z prowincji.

PostWysłany: Śro 10:22, 25 Sie 2010    Temat postu:

Kolejne niusy z Romy: [link widoczny dla zalogowanych] - pierwsza próbka aktorów w kostiumach. Na razie niewiele, ale zapowiadają więcej...

Foty z charakteryzatorni są boskie! Kruciu wygląda genialnie, Dziadu zresztą też. I Fantyna ma blond włosy (uff)! Tylko szkoda trochę, że w kolorze żółtego sera, ale na scenie przy światłach może tej żółci nie będzie tak widać...? Jeśli chodzi o foty ze sceny, to tłum wygląda fajnie... Tylko Łukasz ma jakiś dziwny ten kostium. Jakiś taki jakby narzucili na niego stare szmatki... Mam nadzieję, że go trochę dopracują, wedle zapowiedzi Razz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Draco Maleficium
Moderator (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 4374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Anatewki

PostWysłany: Śro 10:28, 25 Sie 2010    Temat postu:

Oby, bo póki co Łukasz wygląda w tym kostiumie... *szuka odpowiedniego słowa*... kiepsko? W ogóle niedopasowany, i te żółte spodnie O_o Nie. Dopracują to jeszcze, prawda?

No, ale ogólnie do kostiumów nie mam większych zastrzeżeń. A jeśli chodzi o charakteryzację, to na zdjęciu z dopasowywaniem peruki Łukasz wygląda wręcz idealnie javertowo, a Kruciu mógłby już teraz stanąć i zaśpiewać "Who am I" i bez trudu uwierzyłabym, że to Valjean. Uff.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luc



Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: tam gdzie mnie wywieje..

PostWysłany: Pon 15:23, 30 Sie 2010    Temat postu:

Te żółte spodnie rodem z PRL'u są tak paskudne że szkoda patrzec i nie sądzę żeby były prywatną odzieżą Łukasza. Nie widziałam go nigdy na żywo, ale nie podejrzewam o tak kiepski gust Smile
Charakteryzacja piękna, a na to patrzę w pierwszej kolejności. Zdjęcie galerników, jest mocne, szczególnie DBA w japonkach i te okropne kudły na włosach, jedyny Kruciński ma swoje lśniące fale.
Jeszcze podoba mi się scenografia, jest epicka. Moje marzenie by się spełniło, gdyby przekład był dobry, ale na to się raczej nie zanosi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Satka



Dołączył: 16 Lip 2008
Posty: 249
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 15:48, 30 Sie 2010    Temat postu:

Kostiumy jak kostiumy, ale charakteryzacje Edyty i Łukasza zrobiły na mnie wrażenie!(Janusz Kruciński jeszcze za bardzo jest Januszem na tej fotografii, więc się nie wypowiadam Wink )
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.teatrmuzycznywgdyni.fora.pl Strona Główna -> Musicale Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 12, 13, 14 ... 20, 21, 22  Następny
Strona 13 z 22

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1